czwartek, 19 czerwca 2014

Zabriskie point - Brudny ogród rozkoszy w Dolinie Śmierci


Michelangelo Antonioni to reżyser o szerokim zmyśle obserwacyjnym, słynący z długich ujęć, zestawiający naprzeciwko sobie rzeczywistość kontra oczekiwanie. Nigdy nie ignorowałem jego filmów. Oglądam pozostałości jego dorobku, bo w wieku nastoletnim przerobiłem wszystkie uznane pozycje. Z odrobiną niezadowolenia muszę przyznać, że temat którego się podjął nie został w pełni wykorzystany. Natomiast pochwalić muszę go za to, iż perfekcyjnie potrafi zakończyć dzieła. Przedostatnia sekwencja to wręcz popis operatora kamery, moment przejęty i naśladowany przez Xaviera Dolana w filmie Na zawsze Laurence - podkręcający estetykę, co zmusza laickich odbiorców podejrzenie go o hipsterstwo. Antonioni ma dryg do mocnych wejść zachodząc w głowę widzom.

Zaczyna się dość chaotycznie z tego powodu, że nasłuchujemy poplątanych języków, kolorowych deliberujących z białymi. Rebeliantów podobnych do polityków - nieudolnych, wchodzących w sobie w słowo, przekrzykujących się i pewnych, co do własnej słuszności. Później jest już znacznie lepiej. Indywidualista Mark postanawia unieść się w powietrze, jak szkarłatny pilot uciekając przed studenckim rozruchem, w którym polała się krew. Wzbija się wysoko, szybując awiatką z dala od cywilizacji, poznając smak wolności całkowitej - jak się okaże, złudnej i tymczasowej. 

W tle zamieszki, gdzie policja staje się katem i zamiast chronić obywateli kraju domagających się o zmiany społeczne, to ci leją ich pałami, strzelają, jak tylko nadarzy się okazja do pretekstu. Niedoskonałość paragrafów prawnych, czy odcięcie się od natury, to najczęstszy obrazek tegoż filmu, ale jest druga strona, również mroczna. O tym za chwilę.




Z początku obraz ogląda się tak sobie. Trzeba pamiętać o tym, że Michelangelo to reżyser wpisujący się w narrację ,,statyczną'' - nie wariuje, nie przyspiesza, ani nie zwalnia - utrzymuje tempo rozwoju akcji. Wiele osób twierdzi, że takie kino to usypiacz przy którym ziewasz i masz ochotę zamknąć oczy, ale ci którzy obcują z taką formą celuloidową od X lat, nawet nie czują, kiedy mija przeszło półtorej godziny. Uważam, iż chwile, gdy nie ma słów wypowiedzianych przez aktorów lub pchnięcia fabuły do przodu możemy podziwiać cudownie zrealizowany drugi plan, który unika nadmiernej ostrości zamazującej odległość obiektów od postaci, który najchętniej pozostawia ku uciesze oka jedynie plan środka. 


Reklama, która spokojnie przeszłaby w serialu ,,Mad Men''.


W tle dźwięki, które relaksują. Antonioni zadbał, aby muzyka wprawiała w ruch taneczny, jest zabawowa. Pięknie ukazuje swobodność poruszających się pojazdów, czy to na lądzie lub w powietrzu. Pink Floyd w ,,radiu'', to także potwierdzenie, że reżyser marzył o przedstawieniu wielkiej wizji okresu hippisów. Niestety nie jest ona całkowicie ukształtowana. Brakuje np. narkotycznych wizji (chyba, że seks grupowy jest takim dopalaczem), albo głębszych oznak przemian kulturowo-społecznych. 

Ciekawiej się robi, gdy obiektyw skupia się na dwójce bohaterów, którzy zdążają do tytułowego miejsca. Ich drogi krzyżują się w trakcie wyprawy w konkretnym celu. Genialnie ,,zaprojektowano'' sceny otaczające się symboliką - jak zwykła jazda autem pośród pustej, bezkresnej drogi, która będzie wymownym obrazkiem kina lat 70's - gdzie pruło się prosto przed siebie, nie bacząc na okoliczności. Wolność dla nich była synonimem buntu, a kino samochodowe potrafiło to wychwycić. Klasyczny Znikający punkt pojawia się rok po premierze Zabriskiego pointa (tytuły nawet bliźniacze), a Mistrz kierownicy ucieka jako esencja ucieczki od ,,systemu społecznego'' w tonacji komediowej pojawił się w drugiej połowie ery hippisów.




W tym filmie są co najmniej dwie sceny, które robią piekielnie dobre wrażenie - zachodzące słońce, jakby zwiastujące koniec epoki bezpruderyjnej zabawy, nieliczącą się z nikim przemocą, czy zanurzenie się w świecie gołej natury. I druga scena, kiedy mamy przykład ,,wolnej miłości'' na pustyni. Fantastycznie rozegrana, pobudzająca receptory nadpobudliwie erotyczne. Absolutnie rewelacja i mam wrażenie, że jeszcze nie raz do tego powrócę. Podoba mi się to. To przykład ,,filmowych'' kadrów.

Finalnie ujmując jest to kino pretendujące do bardzo dobrego, ale jeśli ktoś zna lata 60' i 70' dziejące się w Stanach Zjednoczonych, to tutaj nie dowie się niczego nowego. Za to Michelangelo rekompensuje nam to z nawiązką w wybornych sekwencjach. Dzieło dla cierpliwych. Nie jest to jego szczyt możliwości, ale warto zainteresować się produkcją. Wzywa nas do samodzielnej interpretacji.

Zabriskie point na youtubie

0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz