skip to main |
skip to sidebar
Jeśli jest się fanem smoczych kul, albo namiętnie oglądało się serial w latach dzieciństwa - czternasty film z serii Dragon Ball jest pozycją obowiązkową. Nie doświadczysz zdumienia. Po seansie na twojej twarzy nie pojawi się ,,WOW'', ale jak na wersję złożoną z 85 minut jest naprawdę dobrze. Długo czekaliśmy na przekonujący i zabawny długi ,,odcinek''. Jedna z lepszych kinówek.
Akcja dzieje się po wydarzeniu pokonania Buu: uwielbiającego zamieniać postaci w słodycze. Z długiego snu budzi się Bóg destrukcji - Bills. Bogowi zniszczenia przyśnił się boski Super Saiyanin. Postanawia go odnaleźć i stoczyć z nim pasjonującą bitwę. Zdziwiony, że potężny Freezer poległ, jest powodem zainteresowania bohaterem Ziemian - Goku, który unicestwił go na Namek. Postanawia się z nim spotkać i zapytać, czy wie coś na temat Super Saiyana God. Niestety wszelkie poszukiwania zdają się na nic. Bulma świętuje kolejne urodziny - Vegeta ma za zadanie zadbać o nastrój, aby Bills nie unicestwił Ziemi przez gniew, którym nim kieruje. Zniecierpliwiony Bóg destrukcji postawia Saiyanom ultimatum...
Największym problemem, żeby polecić Battle of Gods laikom jest najzwyczajniej ich brak znajomości uniwersum. Ci, którzy nie mają pojęcia czym jest Dragon Ball, nie odnajdą się przed ekranem. Wiele dowcipów i niuansów jest skierowana dla zaznajomionych z tematem. Nie wiesz kim są Saiyanie, lub nie masz pojęcia kim jest Pilaf - nie zrozumiesz kontekstu i komizmu sytuacyjnego. Wprawdzie można to potraktować jak nowe doświadczenie, ale gdybym miał odpowiedzieć na pytanie: czy jest to dobry wybór, żeby zachęcić do serialu - odpowiedziałbym, że nie. Kinowe filmy z serii Dragon Ball mają to do siebie, że są robione dla fanów, nie dla nowych widzów (ci powinni zajrzeć do Dragon Ball Kai, z nową szatą graficzną).
Czuć, że przy najnowszej odsłonie majstrował Akira Toriyama. Powrócił stary dobry humor. Goku jest nieokrzesany i za wszelką cenę chce walczyć z silniejszym od siebie Bogiem. Bulma jest drażliwa, a synowie Saiyan zaczynają się interesować ślicznotkami. Wielokrotnie miałem powód do gromkiego śmiechu, sporo jest wyśmienitych dialogów i niecodziennych widoków (Vegeta tańczy?!). Pojedynki są całkiem sprawnie zrealizowane, aczkolwiek nie potrafiłem przyzwyczaić się do współczesnej techniki animacji (wersja z 1989 miała swój urok). Jak zwykle, każdy pokazuje swoje umiejętności, pokonują własne bariery mocy, by powstrzymać świat przed zagładą. Wprawdzie miłośnikom walk może zabraknąć emocji, bo co to za pojedynek kończący się po dwóch ciosach?, ale kilka z nich przyjemnie się obserwuje i tempo nie zwalnia do końca wyjaśnienia tajemnicy, kim jest Super Saiyan God.
Ci, którzy obecnie oglądają Dragon Ball, albo ci którzy są starymi wyjadaczami i grali w gry, czytali mangę lub obsesyjnie wyczekiwali na nowy odcinek (jak ja) odnajdą się bez problemu. Fanom, geekom czy cosplayerom polecam z całego serca. Jest lepiej niż dobrze! Pozostałym radzę trochę nabyć wiedzy i dopiero zasiąść przed Battle of Gods. Chyba, że nie straszne ci wyzwania, z kilku rzeczy się pośmiejesz, ale generalnie trzeba kochać to uniwersum, jeśli marzycie o 100% w czuciu się w klimat niegdyś mojego ulubionego anime. Tyle już lat minęło... odkąd oglądałem zacną japońską bajkę.
Starcie Bogów online
0 Komentarz(e):
Prześlij komentarz