skip to main |
skip to sidebar
Piotr Szulkin jako jedyny w polskiej branży nie przestaje tworzyć filmów w klimatach Sci-Fi, ale ostatnio słuch o nim zaginął (od 2003 roku portfolio wieje pustką). Co się z nim dzieje w chwili obecnej? Nie mam pojęcia. Odszedł w cień i chyba nie zamierza powrócić. Pomińmy jednak jego zasługi i przejdźmy do meritum. Polska postapokalipsa w twardym wydaniu. Nie wierzycie w dobre polskie kino - zaglądajcie do klasyki!
Skończyła się wojna atomowa. Ci, którym udało się przetrwać schronili się w podziemiu. Można rzec, w piwnicy peerelowskiej. Z dzisiejszego punktu widzenia widać, że budżet nie pozwalał na wyskokowe efekty specjalne, poza tym Szulkin chętniej buduje atmosferę scenografią i inscenizacją. Prawdziwe kino w dekoracjach Science fiction obejdzie się bez fajerwerków (przypomnijmy chociażby o takich filmach, jak Ludzkie dzieci czy Stalker lub klasyczny 2001: Odyseja kosmiczna).
W główną rolę strażnika Softa wciela się Jerzy Stuhr. Pragnie odnaleźć biblijną arkę, aby zabrać biednych i strapionych ludzi od betonowych ścian. Chce wskrzesić nadzieję. Panowie w uniformach jednak komunikują, że nie ma żadnej arki. Podtrzymują w ryzach zdesperowane persony non grata. Z megafonu dobiegają propagandowe komunały ogłupiając szamocących się w miejscu łachmanów, którzy poddali się kontroli umysłu za pomocą autosugestii.
Nie ma rządów, prawa czy gospodarki. Największą rozrywką jest udanie się do baru i zakup prostytutki. Zaś zdobycie cebuli czy konserwy jest pożądane niczym towar luksusowy, trudno dostępny i warty każdej waluty.
Szulkin stawia na migające światła, poświaty, niebieską barwę schronu. To jeszcze jeden z tych obrazów, który ze socjotechnik tworzy się antyutopię. Aktorzy spisują się wybornie. Gei (Krystyna Janda) czy inżynier (Jan Nowicki) bardzo dobrze dopełniają Jerzego Stuhra, którego widzimy najczęściej na ekranie. Każda rola jest dokonana i przemyślana. Aktorzy epizodyczni nie odstają od czołówki. Dobre zdjęcia, długie ujęcia kamery potęgują stłamszoną przestrzeń, kilka naprawdę zaskakujących momentów powoduje, że mieliśmy czym się szczycić w latach 80'.
To świetna satyra na wiarę, która oczekuje cudów. Mesjanizm jest zbędny, a ludzie zamiast się jednoczyć, coraz mocniej odpinają się od więzi społecznych. Patrząc przez pryzmat czasów, w których powstała produkcja mamy idealny przykład groteski, jak funkcjonowało polskie społeczeństwo, zdobywając produkty odżywcze poprzez kartki żywnościowe. Zdobycie mięsa było wyczynem! Nawet jeśli ktoś nie narodził się za Gierka, i tak mamy do czynienia z bardzo ciekawym obrazem. Idealne Sci-Fi, momentami przypominające Blade Runnera Ridleya Scotta. Polecam, bo o polskim kinie się zapomina, a byliśmy potęgą!
Dwa tygodnie z postapokalipsą: O-bi, o-ba: Koniec cywilizacji
0 Komentarz(e):
Prześlij komentarz