środa, 13 listopada 2013

The Stanley Parable - Koniec nie nadchodzi



Długo zwlekałem po sięgniecie tej gry. Ostatecznie włączyłem program i zostałem z nim na długo. Przypowieść o Stanleyu należy do tych produkcji, które zostały stworzone z myślą o łamaniu konwencji, opierając się na zabawie z graczem. Unikając przy tym doszukiwania się sensu lub złożonej interakcji. O ile Julio Cortazar w ,,Gra w klasy'', czy ,,Revolver'' Guy'a Ritchi'ego bawi się z nami w podobny, ale w bardziej przystępny sposób, tak ten twór zrealizowany przez garstkę osób wciąga nas w świat, w którym mamy za zadanie zaprzestać udawać, że jesteśmy tytułowym Stanleyem.

Rozgadany narrator zabiera nas do zwykłej codzienności, wcielając się w posłusznego pracownika. Robiącego to, co do niego należy. Ale co to? Wszystkich wywiało, pozostaliśmy sami w biurze. Naszym celem jest posłuchanie narratora, który niejako rozwiązuje tą zagadkę. Sęk w tym, że nie musimy posłusznie kierować się tam, gdzie chce zabrać nas towarzyszący nam non stop głos. Możecie spokojnie ignorować jego osobę. Jednakże, to on wydaje się być głównym bohaterem, ponieważ bez niego nie byłoby żadnej historii. Stanley nie potrafi mówić. Nie odrzuca wydanych mu poleceń, nie kłóci się z nim, dokąd narrator nas namawia. I tak poniekąd ma rację, bo co to za postać, która jest ubezwłasnowolniona? Przecież w książkach nie ma czegoś takiego, jak narrator porusza kwestie skierowania kogoś w lewo, a postać wędruje w prawo, który pisarz byłby tak niekonsekwentny, by głos prowadzący odciął się od wykreowanego bohatera? 


Odbierz, Morfeusz dzwoni ;)
Oto w tym wszystkim chodzi, byśmy utrudniali narratorowi. Robiłem to, co mnie odpowiadało. Uprzykrzałem mu życie, chciałem ujrzeć inne zakończenie od tego, które jest na rękę przemawiającego. Raz kończy się dobrze, raz źle, czasem ujrzymy otwarte zakończenie, albo tak niedorzeczne i urwane bez powodu, że równie dobrze, by mogło go nie być, bo ma się wrażenie, że program nas wykpił, przez co powracamy do punktu wejściowego. I za każdym razem, gdy tylko ukończyłem wątek, wracałem do początku, by na nowo rozpocząć nie do końca wyjaśnioną przygodę. 

Jaki cel przyświeca naszemu narratorowi? 

Co więcej, narrator oskarża nas o bycie impertynenckim, oburza się, robi takie rzeczy, byśmy nie mogli np. skończyć ze sobą skacząc z wysokiej platformy na ziemię. Kiedy popełniłem samobójstwo, za drugim razem w tym samym pomieszczeniu, ujrzałem ,,zabezpieczenie'' przed nagłym wypadkiem. Stanley nie potrafi skakać, więc ominięcie przeszkody jest niemożliwe do zrealizowania. Drwi z nas, jak tylko najdzie pretekst naszej nie kompetencji we współpracy z nim. Załóżmy, że wchodzimy do jednego pokoju po kilkakroć, natychmiastowo działa i blokuje nam dostęp do niego poprzybijanymi deskami. W tym momencie nie zajrzymy do środka - nie ma przycisku odpowiedzialnego za wyważenie drzwi.

Świetna zabawa jest, gdy nie odkładacie produktu po pierwszym podejściu - bo grę można skończyć w dziesięć minut, ale to psuje cały efekt pracy jaki włożono w to przedsięwzięcie. Ten tytuł ma tak wiele możliwości do sprawdzenia, że grzechem jest nie sprowokować narratora i zepsuć mu zabawę. Co rusz należy zaskakiwać go naszym wyborem. Jak na grę przystało, raczy nas sekretami, ukrytymi przejściami, easter eggami. Można wykorzystać bugi (bolączka wielu rozbudowanych produkcji) dla własnych korzyści. Autorzy celowo musieli je umieścić. Jeden z nich pozwala nam, by prowadzący się przymknął i zamilkł na wieki. 



Nie wiem ile jest samych zakończeń tej paraboli (przypowieści), ale jest ich dość pokaźna masa. Oczywiście narrator powtarza do znudzenia te same słowa w narracji, jak tylko zaczynamy od początku rozgrywki, ale gdzieniegdzie dodaje od siebie nowe sformułowania, komentuje nasze poczynania. Zawsze pragnie, byśmy się podporządkowali i szli jego tokiem rozumowania. Potrafi być wścibski, gdy zechcemy gdzieś się dostać bez jego zgody. A to niszczy przejście do danej lokacji, zamyka przed nami drzwi, byśmy nie mogli się cofnąć z obranej ścieżki. 

Robi tak, jak mu pasuje, i chcąc, nie chcąc, gracz czasem musi go posłuchać, inaczej nie pchniemy akcji do przodu. Narrator musi być zdesperowany, gdy nie idzie po jego myśli - oj, nie toleruje takich pracowników, traktowałem go jak pracodawcę. Jest niezwykle inteligenty i momentami wszechwiedzący, bo przecież to on ustala zasady gry. Zna zaprojektowany budynek i potrafi podpowiedzieć, że w tej chwili np. zginiesz, bo nie masz wyjścia. Twórca nie pomyślał o tym (a raczej zignorował owe przypuszczenie), że dokonasz tak niewłaściwego wyboru. I cokolwiek ci przyjdzie na myśl, nie pozwoli na niesłuszne zagranie, i tak jak pisałem, istnieje możliwość przechytrzenia cwaniaczka, ale to nie zawsze się sprawdza. Ty oszukujesz i nie grasz fair, on robi dokładnie to samo i zaprowadza w konsekwencji do miejsca, gdzie nie chciałeś dobrowolnie zawędrować.


Ty parszywy nierobie, tylko byś układał historie, kogo nikogo nie obchodzą 
- Pozwól mi wejść, błagam!
Nieprzerwanie miałem sporo radości. Polecam każdemu, kto nie lubi być prowadzony za rękę (głosem), podążając z góry przewidzianym torem. Fantastyczna odskocznia od kierowania postacią, której nie zamyka się jadaczka. Możesz stać się Stanleyem, ale bycie nim nie sprawia radości. Lepiej pozostać sobą i samemu dociec, dlaczego narrator jest tak uparty trzymania się schematów, sztywnych reguł w narracji. Czyżby nie potrafił istnieć bez bohatera własnej wymyślonej historii? Sami się przekonajcie, bo to jest tego warte!

Przytłoczony przez narratora

2 Komentarz(e):

Mitonga03 pisze...

Chris, namówiłeś mnie na grę! I co się stało, że tyle postów nadesłałeś? Robisz sobie przerwę?:D

Chris pisze...

Cóż, każdy musi odsapnąć - a tak serio, postanowiłem dziś wrzucić więcej, bo miałem ogromną ochotę na pisanie. Dopóki trwam wytrwale nie grozi mi zastój, a o to mi chodzi, bym mógł regularnie wrzucać, to, co może być interesujące lub poruszające. Wiesz, nie jest powiedziane, że dziś wrzucam dwa, robię sobie dwa dni wolne i wracam do pisania. Piszę codziennie, ale nie zawsze uda mi się dokończyć temat. Czasem zwyczajnie się nie wyrabiam, no bo sprawy osobiste nie mogą zostać niezałatwione.

Prześlij komentarz