sobota, 14 września 2024

Slingshot - W kosmosie bez zmian


 W przeciwieństwie do przecenianego ,,Interstellar'' w świadomości przeciętnego widza, który pochwala ,,melodramatyzowanie'', to produkcja szwedzkiego reżysera zadaje o wiele mocniejsze czy bardziej intrygujące pytania, jak to, czy w kosmosie jesteśmy w stanie utrzymać równowagę psychiczną, i czy my, jako ludzkość - nie popadliśmy w iluzję zwaną ,,rzeczywistość nakreślona''. To dosyć nieoczywisty przykład, bo tytuł przyjął się średnio w amerykańskich kinach, lecz jego struktura jest płynna i nieoczywista, niż udawana filozofia Nolana, który drepcze w miejscu, i nie wie, co ma ze sobą zrobić w przestrzeni kosmicznej. ,,Slingshot'' czerpie z klasycznej literatury naukowej, aby poszerzyć koncept wyobcowanej jednostki, która została poddana torturom tkwiąc we własnym więzieniu emocjonalnym.

W głównej roli Casey Affleck, który wciela się w kosmonautę o natężonym polu halucynacji - we wspomnieniach widzi ukochaną kobietą, z którą próbuje nawiązać kontakt meta-neuronowy czy metafizyczny (coś a'la niedoceniany Stanisław Lem w układzie solarnym). Trzej amigos zmierza statkiem na planetę Jowisz, gdzie kapitanem okazuje się Frank, naczelny mentor kinematografii, czyli Laurence Fishburne, który wiecznie kojarzony jest z Morfeuszem oraz demiurgiem narracji. Ich celem pozostaje coś na kształt przetransportowania załogi Tytan do jednego z księżyców Saturna, gdzie zbiera się metan - związki chemiczne potrzebne do odnowy klimatycznej na Ziemi. Scenariusz wydaje się pretekstowy, bo zauważymy, że przez większość czasu ekranowego obserwujemy burzliwy romans Johna (Affleck) z Zoe (Emily Beecham), którzy lądują w łóżku, a mężczyzna podczas pierwszego spotkania łypie okiem na śliczną blondynkę, a ona na bankiecie odwzajemnia spojrzenie. Historia prowadzi do tego, że kosmonauta jest zmuszony do cyklicznej hibernacji, a to powoduje, że ,,odblokowują'' się wspomnienia, liczne sceny z przeszłości mają zwyczaj ukazywać się podczas sennych kąpieli w technologii. 

Sytuację na statku nie poprawia wirtualna symulacja trzęsienia ziemi - nasi bohaterowie popadają w nieodwracalny chaos zmysłów. Jasne, brzmi znajomo, jakby ktoś kopiował symultaniczne urojenia niewybrednych fantastów, którzy uwielbiają cudować z narracją wielokierunkową. Doprawdy, łatwo się pogubić, choć sam romans przebiega sztywno, niemal jak z podręcznika Nicholasa Sparks (tak, ten od łzawego ,,Pamiętnika''). Dość tandetnie rozwija się relacja, która zajmuje za dużo miejsca. Czuć taką niepotrzebną melodramatyzację tematu, jakby bawił się w szkolenie ,,Jak nie pisać romansów''. Lekko wymuszony wątek z Zoe ratuje jego hiperbola - bohater boi się utraty, nie tylko ukochanej, ale własnej poukładanej psychiki, która rozpada się na kawałki przez wzgląd zmityzowanej rzeczywistości. Komputer wydaje się takim samym oszustem, jak Hal z powieści ,,Odyseja kosmiczna''. Przeczuwamy, że ktoś nas okłamuje, jeśli nie sztuczna inteligencja, to ktoś na pokładzie. Niezdrową atmosferę podsyca stylistycznie niezdrowa zieleń, gdzie alarmy biją jaskrawym kolorem, a utrata przytomności równa się nieprzytomnym wspomnieniom z niepoukładanej przeszłości.


Na pewnym etapie zaczynamy wszystko kwestionować: poczytalność bohatera, mentalność mentora, czyli kapitana statku, który przemawia tak, jakby wszystko wiedział, i był nieomylnym sędzią, nawet w sytuacji, gdy dochodzi do bójki na pokładzie. Gdzie paranoiczne skłonności igrają z nutką nieufności do zaprogramowanych komputerów na statku Tytan. Jest to wątpliwość nieunikniona, odkąd Elon Musk uwierzył, że wyloty w kosmos powinny stać się codziennością, czy oznaką ,,postępu'' według dzisiejszych oświeceniowców, którzy szukają nie wiadomo czego w dalekich gwiazdach od planety Ziemi. Dezorientacja wzrasta, ponieważ John zostaje oślepiony wizją narkotycznego snu, a on przestaje myśleć o misji, ponieważ wierzy, że na pokładzie jest jego kobieta. Szaleństwo? Deluzja, jak w ,,Solaris''? Próba racjonalizacji własnej złamanej psychiki przez kapitana okrętu? Ktoś powie, ale to dorabianie ideologii do filmu? No, może. Może zwykłym wyjaśnieniem jest fakt, że twórca chce spolaryzować twoją uwagę. 

Film jest kameralny (niestety czuć, że budżet był ograniczony), dlatego przestrzenie są klaustrofobiczne, wspomnienia wyplute z długich ujęć, raczej kojarzą się z podpitym snem, jakby John był alkoholikiem majaczącym na jawie. Wspomnienia są rozmyte oraz niewyraźne - jeszcze mocniej podkręcają niewiarę w nakreśloną rzeczywistość. Aż zaczynasz się obawiać, że jedno ze snów okazało się prawdą, a prawdą jest to, że John stracił kontrolę nad sobą i wyfrunął w próżnię, jak bohaterka z ,,Grawitacji'' (2013)? Wątpliwości jest sporo, bo zaczyna wariować, jak wariuje kontrolka w kokpicie, jak szaleją sny podczas hibernacji. Po seansie mam wątpliwości, czy nie jest to sen neurotyka, który po prostu śni o locie w kosmos, ale widać, że scenarzysta dobrze się bawił podczas pracy, bo zadaje ciekawe pytania na temat, czy bylibyśmy w stanie wytrzymać w kosmosie sami - wiecie, bez kogokolwiek. Z myślą, że nie mamy u boku ukochanej kobiety czy towarzysza, z którym dzielimy mieszkanie. Szkoda, że w tym zwariowanym, pokręconym scenariuszu panuje chaos wspomnień, pętla przeszłości czy nieustannie dawkowany mdły romans, który wszystko psuje. 

Niby przyjęty chłodnie przez zagranicznych krytyków filmowych, lecz podczas seansu dał mi kilka mocnych argumentów, dlaczego uwielbiam fantastykę, bo prowadzi do szeregu groteskowych, bipolarnych rozważań, jak ludzka psychika jest krucha, niezdarna, wręcz obsesyjnie podatna na manipulacje. Być może ,,Slingshot'' słusznie jest tępiony za imitację covidowej paranoi, za powtórkę z rozrywki, i masę niepotrzebnych retrospekcji. Być może jest tylko kolejną wariacją na temat, że w kosmosie panuje cisza, z którą nie potrafimy sobie poradzić, więc świrujemy, wymyślamy sobie postacie ,,drugie'', tworzymy rzeczywistość poza rzeczywistością i tkwimy w mentalnym bagnie, z którego nie jesteśmy w stanie się dźwignąć. Pomimo że retrospekcje są paskudne, środek filmu nieco się wlecze, to ma niezwykle hokejowy finał, z jakąś taką rozpaczą żegna się z widzem, który oczekuje wyjaśnień. 

USA, Węgry, Indonezja, 2024, 109'


Reż. 
Mikael Håfström, Sce. R. Scott Adams, Nathan Parker, Zdj. Pär M. Ekberg, Muz. Steffen Thum, prod. Bluestone Entertainment, Filmsquad, Szechenyi Funds, wyst.: Casey Affleck, Laurence Fishburne, David Morrissey, Tomer Capone, Emily Beecham



0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz