środa, 10 czerwca 2015

Wieczność i jeden dzień - Zamglone odpowiedzi


Theo Angelopoulos musiał mieć ciężkie życie twórcze. Niedoceniany przez własnych rodaków, zapomniany wśród polskiej publiczności (właściwie, kto zna jego twórczość na wylot, jest ktoś taki?). Nie widywany w kinach zza Oceanu. Co mu pozostało - to przedostać się do finałów i wygrywać konkursy na festiwalach filmowych. Tylko w taki sposób mógł wryć się do świadomości widzów (sam późno go odkryłem). Wciąż jednak mało kto go kojarzy. - Te, znasz Angelopoulosa? - Nie, to jakiś brodacz? - Byłeś blisko. To przecież jeden z największych czarodziejów kina: przemawiający melancholicznym głosem. Ratuje samotne duszyczki przed narastającymi mękami. Zharmonizowany styl wypowiedzi, piękno skryte pod podkładami ludzkiego lęku i cierpienia. 



,,Wieczność i jeden dzień'' rozpoczyna się w trakcie dialogu bez postaci na ekranie. Rozmowa przebiega o skarbach - niematerialnych, lecz uczuciowych, wewnętrznych tęsknotach. Bez próżnych nadziei. Wpierw marzenie, potem wędrówka, w której mamy cel - znalezienie brakujących słów, których zabrakło w życiu starca, Aleksandra. Poznajemy go jako przybitego pisarza, znajdującego list od zmarłej żony, która go kochała, aczkolwiek nie była zadowolona ze związku, ponieważ poświęcał jej za mało czasu i uwagi. Książki stały się ważniejsze od kobiety. Informuje bliskich o odejściu, oczekuje hospitalizacji. Stara się wysłuchać, co mają inni do powiedzenia, ale on już ma poukładany plan (choćby był bałaganiarski i nie do końca zadowalający). Rusza przed siebie, by nieoczekiwanie zrobić rachunek sumienia.

Nurt morza staje się pieczątką produkcji. Płyniemy po obrzeżach dykteryjek. Natkniemy się na chłopca-uchodźcę, wpadniemy na przyjęcie weselne pośród tłumu na ulicy, będziemy pośród muzyków, którzy rozweselą towarzystwo i potwierdzą smutny głos obrazu, który tonie w odmętach niepozałatwianych spraw, błędów, których nie wycofamy. Pytania o sens życia i to, czym się kierujemy - są na swoim miejscu, usankcjonowane pomiędzy chwilami zachwytu nad światem (niebieska kolorystyka, Grecja widziana oczami reżysera). 



Niespieszny film z niespiesznym żywotem wypełnionym po brzegi przeczuciami, że nic nie wyszło bohaterom. Stracone lata, poukrywane słowa za fasadą milczenia. Chodzenie z głową i bez głowy w chmurach. Spacer po myślach, za wspomnieniami, próba rozgryzienia, czym jest jutro i dlaczego wczoraj jest bełkotliwym snem. Wiem, że Aleksander nie jest świętą krową. Zapomniał się w sztuce, przez którą nie odzyska życie. Cała projekcja jest jakaś nierzeczywista. Przechadza się po meandrach zbolałej duszy. Głowa przewala się od gorzkich, rozczarowujących słów, z którymi nie chcemy mieć do czynienia. 

Angelopoulos zaślepia życie. Robi to okazjonalnie. Fabuła to majak, podzielona na sekwencje, które mogłyby występować oddzielnie - niezależnie od siebie. Ale on je scala - pozwala wyczuć zapach morza, inscenizując przypływy i odpływy kamery. Kroczy, nie biegnie przez wykreowaną ścieżkę, na której obsadził aktorów. Pozwala zanurzyć się w blasku zatracenia, rozwozi słowa, które nie są przypadkowe. To techniczna bombka, którą rozbrajamy po swojemu. Porusza wiele tematów, a sami skupiamy się na tym, co najważniejsze. Znów widzę autobus u reżysera, który oddziela niespokojne dusze, znów wypływają ciche łkania niespełnienia. Angelopoulosie powiedz, jak ty to robiłeś, bo jestem oszołomiony i nie potrafię cię skrytykować. Każdy jego film to przeżycie duchowe. Słowa są pozbawione wartości, ,,Wieczność i jeden dzień'' należałoby rozważać w ciszy. 

0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz