wtorek, 26 sierpnia 2014

Hellraiser: Inferno - Nowy początek


Seria Hellraiser ma to do siebie, że jest nieprzewidywalna. To sinusoidalna skocznia. Podzielić ją warto na dwa obozy: Hellraiser przed nowym tysiącleciem, a odmiennym podejściem do omawianego tematu od 2000 roku. Po katastrofalnej części trzeciej i nieco lepszej części czwartej otrzymujemy tytuł, który przeciwstawił się skostniałemu zarysu fabularnemu. Hellraiser: Inferno nareszcie wywędrował w cięższe tony oszczędzając nam widoku nadmiernie wstrzykiwanej ilości gore do odbiorników, która nigdzie nie sprzedała się tak nadzwyczaj dobrze, jak w filmie na podstawie opowiadania Clive'a Barkera.





W piątej odsłonie głównym bohaterem jest detektyw Joe. Wnikliwy, inteligentny, acz mało lubiany - w roli widza trudno go uznać za towarzysza, ale komu kibicować, jak nie jemu? Tak czy siak, Joe pewnego feralnego dnia zostaje wezwany na miejsce wypadku, gdzie dopuszczono się okrutnej zbrodni. Znajduje zmasakrowane ciało Chińczyka - niegdyś przyjaciela ze szkoły. Odnajduje tam kostkę prowadzącą do wymiaru piekieł. Zastaje również odcięty palec dziecka, który stanie się ,,rekwizytem'' jego koszmaru. 

Doceniam to, że odważono się odejść od tego, do czego przyzwyczaili nas reżyserzy w kwartecie Hellraisera. Wrota piekieł jest filmem, który stawia na psychologiczne dreszcze graniczące z seksualnością ciała - co nie jest niczym oryginalnym w stosunku do poprzedzających akcję części piątej. Tym razem postanowiono skupić się na tym, co dręczy człowieka w jego półkulach mózgowych. Przeciwnikiem gry, w którą wplątuje się Joe, jest tajemniczy inżynier będący usposobieniem wszystkowiedzącego diabła. Przewidujący każdy kolejny krok napastnika. 




Strach nie polega na epatowaniu krwią czy przekraczania tabu podczas serwowanych obrazów. Nie dopuszcza się do szokowania publiczności bez wyrazistego powodu. Hellraiser V skutecznie unika kiczu - jest go zdecydowanie mniej niż kiedykolwiek wcześniej. I mimo że Inferno pokazuje od czasu do czasu ,,obrzydliwe'' sceny, to są one świetnie wkomponowane w całość i robią ciekawe wrażenie - a tego nie potrafię otrzymać w najnowszych horrorach. Dla mnie to jest jak towar deficytowy, którego próżno szukać na rynku. 

Fabularnie jest cacy, ale po obejrzeniu wielu innych produkcji, zagrania scenopisarskie wydają się zbyt przewidywalne, mało odkrywcze i prorocze. Odbiorcy obyci w temacie nie powinni mieć większych problemów z rozwiązaniem zagadki, zanim ta się wyjaśni. Aktorzy spisują się nie najgorzej - żadnego z nich nie kojarzę. Mają trafny udział w psychologicznych puzzlach w owej historii. Panuje nastrój szaleństwa i niewiedzy. Standardowa pozycja, w której poznajemy możliwości operowania fabułą z punktu jednej osoby. Kroczek po kroczku dowiadujemy się o tym, kto stoi za makabrycznym morderstwem - rzucając ślady pod stopy. 




Hellraiser V: Inferno miło zaskakuje. Uważam, że bawiłem się przy niej nieporównywalnie lepiej niż na części pierwszej i drugiej. Udana produkcja, dla której warto wysilić szare komórki i ,,stracić'' półtorej godziny. Ogląda się bez spoglądania na zegarek i nie razi pozerską grozą opartą na krzykliwym oddziaływaniu na emocjach. Bez zniesmaczenia czy wiader sztucznej krwi. Najwierniejsi fani serii mogą narzekać na to, że brakuje Pinheada - jego wizerunek pojawia się raptem na trzy minuty! Ci, którzy nigdy nie spotkali się z Hellraiserem, będzie to dla nich wymarzony start - a potem prawdopodobnie zawód, gdyż żadna z kolejnych części nie przynosi głębszej satysfakcji.

Kino grozy - Hellraiser: Inferno

0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz