Jak królestwo zombie narodziło się na Haiti, to wampiry powstały w XIX-prozie. Długa tradycja krwiopijców doprowadziła do tego, że otrzymaliśmy różne wersje jednego ghula z wydłużonymi siekaczami. Twórcy prowadzili narrację na kilku płaszczyznach, że to istoty nieśmiertelne i samotne, jak w ,,Zagadka nieśmiertelności'' z 1983 w reżyserii Tony'ego Scott. W nowszych czasach próbowali zrobić z wampira straconą jednostkę, która szuka przyjaźni z człowiekiem, jak w szwedzkim ,,Pozwól mi wejść'' z 2008 r. To sprawia, że kolejne pokolenia mają trudności, aby czymś zaskoczyć, ponieważ wampiry stały się elementarnym produktem popkultury, gdzie wyśmiewano zjawisko wampiryzmu w ,,Hotel Transylvania'' czy ,,Co robimy w ukryciu'' (2014). Do tego panteonu chce dołączyć słynny już Robert Eggers, który pragnie przedstawić aseksualnego wampira. W stylistycznej, umiarkowanej pozie.
Największym błędem twórcy jest bodajże fakt adoptowania czy przekręcenia wizji Murnau z 1922 r. Tam, gdzie rachityczna postać błąkała się wśród cieni, to autor nieco rezygnuje ze starej szkoły filmowej próbując go zniekształcić na istotę pozbawioną seksualnej energii w odrażającą karykaturę. Szanowny pan o spiczastych paznokciach nie różni się niczym od wytworu Coppoli, który przerobił książkę Stokera w kostiumowy melodramat. Szara paleta, wyprana z kolorów stanowi źródło lęku oraz niepokoju, którym karmi się nocny stworzyciel. Narracja brzmi znajomo, gdyż mamy udręczoną kobietę w Niemczech, która zostaje prześladowana przez starożytną istotę, która lubi czerpać przyjemność z nachodzenia. Atawistyczny popęd, aby zasmakować obcej substancji, to nieodłączna cecha arystokratycznego pana z wydłużonymi zębami. Mamy do czynienia z notoryczną represją kobiecego ciała pożądanego przez niezaspokojonego Drakulę w sennych majakach.
Jego gardłowe warczenie, obleśna postura, złowrogie spojrzenie, gdzie powietrze zamarza przy kąsaniu, to wytwór wampira pozbawionego uroku. Naturalną koleją rzeczy pozostaje, że uczestniczymy w starej dacie, ponieważ przenosimy się do XIX-wiecznego miasta Wisburg. Mieszka tam pewne małżeństwo, jak Ellen Hutter (Lily-Rose Depp) oraz pan Thomas (Nicholas Hoult). Małżonek jest agentem nieruchomości, który nie radzi sobie w interesach, gdyż potrzebuje wsparcia oraz nowych środków pieniężnych. Niedługo będzie miał okazję wyjechać do hrabiego Orloka (Bill Skarsgard) zainteresowanego kupnem zrujnowanej posiadłości, a co za tym idzie - propozycja oferty, pożądanego zastrzyku gotówki. Szybko otrzymuje wiadomość, że nie jest to zwykły hrabia, lecz przebieraniec nie mający nic wspólnego z utytułowaniem o monarchijskich korzeniach. Jeśli oglądaliście poprzednie wersje wcielenia wampira - niczym was nie zaskoczy. Bogate przestrzenie zamku korespondują z pustką na ulicach oraz obietnicą dobrobytu po zawiązaniu umowy z szemranym lordem.
Nadchodzący mrok pojawia się wówczas, gdy hrabia jest zainteresowany cudzą żoną, a wątpliwości przybierają na sile, gdy wyjeżdża ze swojej ponurej twierdzy. Okoliczni mieszkańcy obawiają się, że miasto nawiedziła fala sił nieczystych, chociaż plagą są szczury - niektórzy wierzą, iż to sprawka ponadnaturalnych okoliczności. Jeden z zamożnych biznesmenów jest wprost oczarowany wizją, jakoby interesom miasta groziła istota wyrwana z ponad ziemskiej materii, o diabolicznych rysach, trochę jak w powieści Alberta Camus ,,Dżuma'', gdzie ludzie nie zauważają, że ich choroba duszy tkwi w nich samych. Fabularnie raczej nie ma prawa zaskoczyć, kiedy przerobi się literaturę fantasy ostatnich dwóch stuleci. Woli snuć groteskowy obraz o wampirze ukrytym za moralną zgubą. Jego ślipia odbijają się w nocnej powłoce, jest nieczytelny w komunikacji, i dopiero stopniowo wychodzi na zewnątrz, by siać terror. W miarę postępu jego twarz zostaje wystawiona na światło - z tym wyjątkiem, że wygląda, jak wersja humanizowana, niż odczłowieczona, jak w poprzednich adaptacjach. Nie jest w połowie mistyczny, jak melancholijna treść utworu Herzoga z 1979 r. Raczej naśladuje, niż próbuje reinterpretować zdarzenia. Przez co bywa schematyczny oraz przewidywalny.
Ponowna próba, żeby przedstawić literaturę oraz postać Drakuli w XXI wieku, na ogół nie ma sensu - kiedy autorzy już dawno zdarli z wampirów łatkę smutnych lordów z przekleństwem wiecznego życia, którzy w świetle księżyca dostają skrzydeł nietoperza, to Eggers nie proponuje ryzyka. To film pozbawiony jakiejkolwiek przemocy, zanadto wyblakły, sprany w czarnych, żałobnych szatach, gdzie strużka krwi nie przypomina terroru pożądania lepkiej substancji. Orlok na Karpatach bywa równie śmieszny, co jego odmiana wycofanej kreatury, która chce zaatakować znienacka. Zawłaszcza dawne mity nie prowokując do dyskusji, a już na pewno nie jest impresjonistycznie chropowaty, jak praca Murnau, który w epoce niemej wyskakiwał grozą ze ścian. Amerykański twórca jest mniej wyskokowy, choć produkuje obrazy na 35 mm taśmie filmowej, co pieczołowicie dba o wystrój wnętrz i kaskadową scenografię, która pogrąża się w monochromatycznej rzeźni sennej. Snuje się za ciałem, na tyle długo, że zaczynam podejrzewać wampira o skłonności aseksualne. W jednej ze scen sam Drakula wstaje z trumny bez bielizny, jakby wiedział, że to ciało obce, a nie człowiecze.
Eggers stara się odmienić sylwetkę wampira, bo jest bardziej ,,przypakowana'', mniej zgrabna, niż dotychczas, jakby nocny stworzyciel nie potrafił odmówić sobie przyjemności, przez co jego dramat nie zostaje oddany, jak w depresyjnych adaptacjach, gdzie wampir był ofiarą niezaspokojonych pożądań. Kobieta w tej opowieści drży, ponieważ mąż nie zaspokaja jej w salonie, więc szuka seksualnego pożądania na zewnątrz, chcąc kokieteryjnie odnaleźć spełnienie w ramionach szalonych mężczyzn o ponadnaturalnym wydźwięku, którzy unoszą się nad miastem, jakby miało oznaczać ekstazę w cielesnym porozumieniu dwóch kochanków. Jej historia, to obłęd, która zakrzywia spokojny rytm produkcji. Cyklicznie odnosi się do swoich mentorów, jak Murnau - starając się, aby oddać szaleństwo planów z poprzedniej epoki. Odnosi się do niemieckiego romantyzmu, jak choćby do malarstwa Caspara Friedrich - błądząc we mgle wspomnień i urojeń. Gdzie samotna postać stoi odwrócona plecami do kamery, jak w obrazie ,,Wędrowiec nad morzem mgły''. Jego zastygły ton nie oddaje pożądania, jakby życzył sobie autor po drugiej stronie obiektywu.
Kiedy w ostatnim czasie chwaliłem ,,Vourdalaka'', że przedstawia wampiryzm jako klątwę i chorobę dziedziczoną, to Eggers topi się w mitach sprzed wieków - nie popychając tej marionetki własnych pożądań w stronę dekonstrukcji, jako coś nieświeżego lub odpychającego, nie odmitologizuje dawnych przekonań, z czym wiąże się dramat nieśmiertelnych, będąc skutkiem ewolucji mężczyzn, którzy wiecznie mają niezaspokojone fantazje. Chce widzieć w kobietach nienasycenie, a jego okultystyczni potomkowie widziani w ,,Wiking'' (2022) czy w ,,Latarni morskiej'' z mackami wyciętymi z Lovecrafta przybywają na ratunek, żeby zdynamizować dzieło.
Sprawia wrażenie kopisty, który nieustannie szuka źródeł własnej pasji, dlaczego przekształca oryginał w mętny kisiel. Niby pojawia się nagość, seksualne przyciąganie, a nie czuje napięcia, a erotyzm z indyjskiej kamasutry został wypruty przez ponurą paletę barw, która cierpi na syndrom samobiczującej się depresji. Naśladuje filmowców, jak Murnau, ale nie chce być sobą, bo woli niemiecki oryginał, który zostaje poddany amerykańskiej machinie produkcyjnej. Pozbawiając utwór jakichkolwiek emocji, metafor, europejskiego przywiązania do wybuchowej seksualności, która dumnie szczyciła zamknięte sypialnie. Jego koturnowy, chłodny dystans, gdzie scenografia jest wyrachowana, ale pozbawiona ognia, to przedsmak, jak pozbawić Nosferatu dramaturgii.
USA, Wielka Brytania, Węgry, 2024, 132'
Reż. Robert Eggers, Sce. Robert Eggers, Henrik Galeen, Zdj. Jarin Blaschke, Muz. Robin Carolan, prod. Focus Features, Maiden Voyage Pictures, Studio 8, wyst.: Lily-Rose Depp, Nicholas Hoult, Aaron Taylor-Johnson, Bill Skarsgard, Willem Dafoe, Emma Corin, Jordan Haj
0 Komentarz(e):
Prześlij komentarz