czwartek, 12 grudnia 2024

Paryskie rendez-vous - Towarzyskie podchody


 Jeden z ostatnich filmów Erica Rohmer można podsumować jako wysiłek nieustannego drążenia, jak relacje z ludźmi bywają zawrotne. Trzy różne historie złączone wysiłkiem podążaniem za śladami po paryskich ulicach. Zaczyna się śpiewem oraz grą na harmonii, na akordeonie w ludowym stylu, podobnie jak zakończenie, które ma miejsce w tym samym miejscu, od którego startowaliśmy. Miasto uwikłane we flirciarzy, którzy zaczepiają damy. Niewątpliwie serce skradł nieco natrętny malarz, co oddziela sztukę od życia, jak Picasso, na którym się wzoruje, gdzie impresja rywalizuje z elementami natury. Skubie pędzlem po palecie dorysowując chmurki, robiąc długie pociągnięcia, żeby zaostrzyć wizerunek zniekształconych ludzi w obramowaniu. W tej antologii dominują historie o komediowej intonacji.

W pierwszej z nich widzimy, jak jeden z podrywaczy ugania się za paniami, oszukuje swoją dziewczynę i buja dzierlatki w zawirowanych kłamstwach. Esther (Clara Bellar) zauważa, że chłopak mami oraz lawiruje wykrętami, ponieważ jego stan jako ,,zajęty człowiek'', to podłe kłamstwo, bo mimo związku - Horace (Antoine Basier) uwielbia startować do anonimowych dziewcząt, jakby dopiero co wyskoczył z kursu dla playbojów, którzy chcą pochwalić się, że potrafią uwodzić nieznane panny w dużym mieście. Inny chłopak także ma dar do spontanicznego zagadania - idzie przez rynek, gdzie zaczepia młodą, szczupłą dziewczynę na zakupach targowych, która jest w drodze do dentysty. Jakimś cudem, pomimo drobnych protestów, potrafi umówić się z nią na późniejszy termin, do kawiarni. To cwany lis, który otacza się kobietami, przez co - jego nieostrożność wychodzi na jaw, a mężczyźni wypadają na namolnych podbijaczy serc. Pierwsza historia, to seria nieporozumień i działanie na kilku frontach, co jest zabawne, kiedy podrywacz wypada na jakiegoś desperata, który nie potrafi uspokoić swojego wewnętrznego drapieżnika pragnącego otaczać się wianuszkiem kobiet. Przewrotne i ośmieszające nieporadnych mężczyzn.


Druga historia jest mi bliższa, ponieważ kobieta, która zna lepiej miasto - prowadzi swojego towarzysza po gwarnej stolicy. Aurore Rauscher zdecydowanie urzeka czy przenika przez mój typ osobowości - rozochoconej brunetki, która uwielbia trzymać się za ręce, przesiadując czas wolny na ławkach, spacerując alejkami z przerwą na uściski oraz zasypując miodnymi pocałunkami. Jest to o tyle ciekawa para, ponieważ dziewczyna przyznaje, że jest podczas rozstania ze swoim lubym. Dyskutując o sytuacji, gdzie dawni kochankowie przestali być częścią większego planu. Rozmawiając o tym, co myślą o pomnikach czy przedmiotach z otoczenia, jak mity wyrzeźbione w historycznych figurach. Mężczyzna prawdopodobnie znał ją wcześniej ze studiów, ponieważ jest nauczycielem posługującym się akademickimi frazami, obyty z dawnymi legendami. Ochoczo zarywa, jakby to był oficjalny romans, ale ich losy nie mogą przetrwać próby, ponieważ nadal orbitują wokół miłości z dawnymi, lub przyszłymi kochankami - zakręcone i potworne, kiedy uczucie zostaje wkręcone w osoby trzecie. 

Jeśli myśleliście, że historie są jakieś niepoważne, to epizod trzeci tego nie zmieni. Wspomniany malarz przesiadujący w swoim atelier umawia się ze Szwedką (Veronika Johansson). Jednak, to facet niezdecydowany i szybko zauważamy, że jest zmęczony jej obecnością, bo woli kręcić się wokół innej panny z warkoczem o wąskich ustach, jakbyśmy byli na zebraniu niezdecydowanych zakochanych. Czuć, że to artysta, gdyż operuje słowami, którymi posługują się obyci z malarstwem. Jego azyl, to spokojna pracownia - gorzej, kiedy próbuje być romantyczny i porzuca słodką blondynkę, dla jakieś niewiadomej panny, której nie zna. Jakby zauroczenie przegoniło rozum, przecież szwedka pokazała, że jest bardziej zainteresowana spotkaniem (och, proszę, dlaczego tego nie widzi?!). Zaślepiony swoimi imaginacjami goni za niemożliwym, za niedostępną kobietą, która, rozbawiona wysiłkiem mężczyzny - chce zobaczyć jego prace, dyskutując o sztuce, która staje się jedyną możliwością, aby przekuć namiętność w chłodny rozsądek. By przywrócić mężczyznę do logicznego wnioskowania.

Wbrew pozorom - trudno uznać przechadzkę po Paryżu jako afisz rozbudzonego erosa. Mężczyźni wypadają śmiesznie, w większości przypadków, na osoby zbyt przejęte własnymi, niepoukładanymi namiętnościami. Dziewczyny z kolei stanowią jakiś kontrast. Szczególnie Esther wypada jako naturalna panna z towarzystwa - bez żadnych skłonności do romansowania bez końca. Która ma chłopaka, co niepotrzebnie lata za innymi spódnicami. Zalotne teksty nie pomagają uwieść równie świadome dziewczyny uwikłane w związki. Eric Rohmer nieco nabija się z nas, mężczyzn, że nasze pragnienia bywają zbyt pospieszne i nieprzemyślane. Jak to u Francuzów - dużo dialogów w podrapanym Paryżu z dawką graffiti na ścianach, gdzie ludzie spotykają się na kawie, na świeżym powietrzu pod parasolem, szukają przygód w miłosnym uniesieniu. Rozmawiają figlarnie, aby skraść kobiece serce. Niby nic wielkiego, lecz miło zobaczyć wspólny spacer po naszych (nie)udanych randkach, wpadając w spiralę relacji, które prowadzą donikąd.

Francja, 1995, 94'

Reż. Eric Rohmer, Sce. Eric Rohmer, Zdj. Diane Baratier, Muz. Sebastien Erms, prod. Françoise Etchegaray, wyst.: Clara Bellar, Antoine Basier, Veronika Johansson, Mathias Megard, Judith Chancel

0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz