niedziela, 28 czerwca 2015

Rzymskie wakacje - Hollywood potrafił

Nie cierpię komedii romantycznych - to gatunek wyprany z inteligencji emocjonalnej, z satysfakcjonujących rozwiązań fabularnych, pozbawiony odwagi twórczej, cukierkowaty i nieprawdziwy. Ale, jest ale. Znajdziemy wyjątki, które sprawiają, że chce się je oglądać. Tyle tylko, że Hollywood zapomniał, jak to się robi. Jedynie Brytyjczycy mają pomysł na dobre kom. romantyczne, które nie pachną perfumami za złotówkę - i preferują intensywny zapach, stawiając na kreatywność zdarzeń. Hollywood wiedział jak dawkować słodkość, ale to było w latach 40. czy 50. Dzisiaj jest zbyt wulgarny i dosłowny, żeby mnie uwieść. Przypomnijmy sobie ,,Rzymskie wakacje''. Komedię romantyczną, jakich mało.


Księżniczka Anna wycieńczona codziennymi rytuałami, pragnie oderwać się od rutyny - szalejąc po mieście, z dala od służby oraz bezpiecznego gniazdka, w którym została ,,uwięziona''. Poddana stałemu rozkładowi zajęć - burzy spis i ucieka do Rzymu, by zapomnieć o tym, że musi coś zrobić. Niefortunnie ląduje w łóżku dziennikarza, Joe Bradleya, który znalazł ją późną nocą na ławce. Ten dowiaduje się kim jest dziewczyna, ale nie wyjawia tajemnicy i umila jej czas, oprowadzając po mieście.

Nie zdradza nikomu kim jest Anna, ponieważ założył się z szefem, że zrobi wywiad z księżniczką na wyłączność. Prezentując zdjęcia, na których zdradzi osobowość damy, to jak się bawi, o czym marzy. Naród będzie rad, wiedząc, że księżniczka uwielbia spędzać ,,wakacje'' w Rzymie. William Wyler jako reżyser stosuje przejrzystą dramę młodziutkiej kobiety, którą zamienia w szczerą komedię. Bo oto znużona życiem Anna, nareszcie dowie się, jak to jest być wśród zwykłych ludzi, którzy kupują arbuzy lub piszą karteczki z życzeniami na ścianie, z wiarą w sercu, że się spełnią. 

Romantyzm w ,,Rzymskich wakacjach'' nie polega na sztywnych powiedzonkach. Nie ma oklepanego ,,kocham cię'', epigoństwo zostało zmniejszone do absolutnego minimum. Schemat: poznajemy się - zakochujemy - mamy drobne przeszkody - uczestniczymy w szczęśliwym zakończeniu jest zażegnane. Komizm sytuacyjny najlepiej opisuje, jakiego rodzaju romantyką, jesteśmy raczeni. Większość dowcipów polega na tym, że księżniczka jest w centrum uwagi, że bez niej kraj jest zmartwiony, jakby nie mogli bez niej żyć i funkcjonować. Anna nie wie, że jest ,,pożądana'' przez polaroida - nie ma pojęcia, iż jest fotografowana, gdyż jest atakowana atrakcjami, które pokazują jej nowi koledzy. Szukanie księżniczki w wielkim mieście jest równie absurdalne, co rzucające się w oczy - przecież nikt nie zauważy agentów w garniturach ustawiających się pionowo na lotnisku. Nie, wcale, widzieliście coś?



Miłość nie rodzi się z hukiem, subtelność obrazu nie pozwala zbliżać się na niebezpieczne odległości. Intymność zachowana, błahe zauroczenie stonowane, wszystko dzieje się w okolicach kontaktu wzrokowego. Na wspólnych wypadach, na trzymaniu języka za zębami. Nie wciska płaczliwych, tanich manier gatunku - księżniczka uczy się, dlaczego jej plan dnia jest poddany sztywnym regułom. Dziennikarz zachowuje twarz, nie jest uzurpatorem cudzych wspomnień z Rzymu. Komedia romantyczna nie powinna polegać na dmuchaniu w chusteczkę, bo to łatwe zagranie. Lepiej, gdy uświadamia widzowi, dlaczego znajduje się w takiej roli społecznej. I jakie obowiązki się z tym wiążą. Miłość nie ogranicza się do górnolotnych słów. Hollywood to wiedział i zapomniał. Czemu? Bo stali się zmanierowani. Boją się, że widownia nie zrozumie. Zrozumie, ale wiara w inteligencję chyba im się skurczyła. 

0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz