środa, 11 czerwca 2025

Materialiści - Próżny wysiłek kobiet




 Nikt nie obrzydza romantyzmu, jak same kobiety. Druga produkcja Celine Song, to koszmarny dramat obyczajowy pod przykrywką komedii romantycznej, w której nie ma za grosz serca do związków. Muszę obserwować dzieje próżnej, niezdecydowanej, jak to się mówi w nowomowie, singielki z wyboru, która uważa, że wyjdzie za bogatego dżentelmena, albo umrze w samotności - co za żenujące, godne pogardy podejście do życia. Opowiada historię o współczesnej, udawanej, niezależnej kobiety, która niezależność myli z własną projekcją myśli. 

To zapracowana karierowiczka. Bogata, zapatrzona w siebie swatka, co prowadzi własną agencję biura matrymonialnego. To zabawne, że na takie stanowisko wybrano kogoś, kto nie ma męża, a jej związki rozpadały się przez kłótnie finansowe i urojony styl życia. Lucy - w tej roli Dakota Johnson - znana z obrzydliwej sagi ,,Pięćdziesiąt twarzy Greya'' powraca jako sztuczna aktorka, która wygląda blado na tle aspirujących mężczyzn. Wszystko jest ciekawsze, niż postać Lucy - karykaturalnej dziewczyny, dla której pieniądze są ważniejsze, niż ułożone kontakty międzyludzkie. Jeszcze bardziej zastanawiające jest, kiedy pojawia się bogaty czaruś o twarzy Pedro Pascala - mężczyzna, który mógłby mieć każdą krąży nad męczącą bohaterką, którą nie polubiłem do samego końca.

Jest to sprzeczne w konstrukcji scenariusza. Lucy wypada na plan pierwszy, a wolałbym obserwować koleje losu miliardera, oraz drugiego pana o duszy artysty, co zmaga się z wysokimi kosztami w mieście, pracuje jako kelner, dla którego, to zajęcie jest dalekie od tworzenia sztuki. To przykre, że Song kieruje wzrok w kierunku mało wysublimowanej panny po trzydziestce, która poza wygodą oraz dostatnim życiem nie ma nic do zaoferowania. Skupia się na klientach, którzy są równie oderwani od rzeczywistości, jak ona sama. Gdzie zawierane małżeństwa oraz tworzenie par skupia uwagę na powierzchownych cechach, jak wygląd osobisty, wzrost partnera (pięknie wykpiony w jednym zdaniu wśród marudnych panienek bez mózgu, którym nie pasuje, że ktoś jest o dwa cale mniejszy od preferowanego kandydata). Szkoda, że Celine nie poszła o krok naprzód i nie zaczęła naśmiewać się ze współczesnych kobiet, które mają zawyżone standardy - co nie dają nic w zamian. Mogłaby uderzyć w pokracznych mężczyzn, którzy nie myślą, lecz kierują się wybujałymi snami erotycznymi. Byłaby to lepsza komedia, niż dramat. To przykry pokaz zachodniej degrengolady, gdzie świat ,,uczuć'' został sprowadzony do zasobności portfela, jakby związek był transakcją biznesową, a nie wspólnym przeżywaniem chwil. Lucy w jednej sugestii ma rację, że porównuje zawód swatki do finansisty, bo musi użerać się z materialistami, a nie ludźmi, którzy mają własny język namiętności.


Foto. 2AM


Historia jest banalna, i chociaż zwiastun pozoruje, że dostaniemy oklepany romantyczny wieczór dla dwojga - porzuca romantyzm na rzecz wypisanych zer oraz jedynek. Na IGN przeczytałem zabawny komentarz ,,Nie obchodzą mnie problemy bogatych ludzi'', i kilka innych przekonujących tez, że kogo interesuje kino o ludziach, którzy żyją w mieszkaniach wartych grube miliony, gdzie luksusowe posiadłości są duszne, jak powierzchowność narcyzów. Poniekąd to prawda - przeciętnego Amerykanina nie zainteresuje propozycja autorki, która skupia się na drogich rzeczach, na perfekcjonizmie i mężczyznach z okładek dla niewypieszczonych dziewcząt. Przeciętny Amerykanin nie mieszka na przedmieściach Nowego Jorku w willi, ani nie wygląda, jak przystojny flirciarz z wypchanym portfelem. Widać, że wielu widzów ma dosyć próżnych filmów o próżnych ludziach, którzy są za idealni oraz nieprawdziwi. Natomiast, to problem gatunkowy. Komedie romantyczne zazwyczaj przedstawiały kolorowy świat z plastiku: pięknych ludzi bez większych problemów, którzy nie mają powodzenia w miłości, albo szukają w niewłaściwym miejscu bratniej duszy. 

Z początku sądziłem, że otrzymam tradycyjny trójkąt miłosny: elegancki miliarder, dowcipny i z manierami, choć, co zaskakujące, to bogaty, wykształcony mężczyzna bez buty w głosie, za co należy się pochwała, bo na ekranie zbyt często spoglądam na zdeprawowanych multimiliarderów. Jednocześnie, to klisza, bo Lucy musi wybierać między człowiekiem, który ma wszystko, a między spłukanym, przyszłym(?) aktorem, któremu brakuje paliwa finansowego. Oba przypadki są wyidealizowane. Panowie są tak samo szarmanccy, błyskotliwi i seksowni, że mogłaby zaliczyć trójkąt w łóżku (wybaczcie, musiałem sobie pozwolić na mało wyszukany żart). 

Okazuje się, że John (czyli Chris Evans), to jej były chłopak, którego przynajmniej kochała, lecz rozwaliła tę relację przez własną próżność oraz nijakość. Pomyliła uczucia z ubytkiem pieniędzy w banku. Doprawdy, przez cały seans zastanawiałem się, czym urzekła Lucy, że pragną jej towarzystwa oraz ciała w aksamitnej pościeli? Jest przeciwieństwem romantyzmu - kapryśna, kłótliwa, zbyt zafiksowana na punkcie tabelek z cyframi. Myślałem, że twórcy już dawno porzucili prymitywne podejście do związków, ale jak widać - pieniądz w kieszonce, to wystarczająca cecha, żeby kogoś ,,pokochać''. Jednak, nie to jest elementem krzywdzącym, lecz płaska, ograniczona reżyseria, dziurawy scenariusz, płytko zarysowane postacie, kulawe tempo oraz nielogiczny akt trzeci. Gdyż wybory przestają mieć znaczenie, bo co to za wybór, kiedy masz dwóch przystojnych mężczyzn, przemawiających kwiecistym językiem, niezwykle ambitnych, a ich przyciąganie jest większe, niż satelita nad Saturnem? 

Kobieta wypada blado na tle atrakcyjniejszych mężczyzn, bo Lucy jest okropną postacią, której nie da się kibicować, którą wolałbym spławić, niż się zaprzyjaźniać. Jest zwyczajną, majętną idiotką, która sama nie wie, czego chce od życia, a w ludziach widzi chodzące banknoty. To pusta lala, na której widok uciekłbym czym dalej. I choć w drugiej połowie seansu rozpaczliwie planuje naprawić to spustoszenie czy lekceważące podejście do związków damsko-męskich: na tym etapie dalej pozostaje postacią antypatyczną, oraz pełną sprzeczności. 

Nie rozwija tego wystarczająco dotkliwie, a zaślepienie liczbami przesiąkło wyblakłą bohaterkę, z którą nie umówiłbym się ani na kawę, ani na spływ kajakowy. Sprowadza randki do jakiejś chorej gry, kiedy randki powinny być spontaniczne oraz przyjemne, a nie listą życzeń oraz wydumanych oczekiwań - tak postępują puste, próżne kobiety, z którymi nie warto się zadawać. Lucy ma tę przewagę, w przeciwieństwie do wielu innych paskudnych kobiet, że zdaje sobie sprawę z własnej nieprzyzwoitości, oraz powierzchownej oceny partnera, co samo w sobie jest bardziej chwalebne, niż oszukiwanie mężczyzn na spotkaniach towarzyskich. 

Jednakże, nie próbuje być komedią romantyczną, a jednocześnie kreśli stereotypowy film romantyczny, ale bez wrodzonego uroku. Zbyt skupia się na mętnej aktorce Johnson, która ma równie mętną przedstawicielkę płci żeńskiej. Z którą nie da się budować związków, a co dopiero prowadzić zajmujące konwersacje. To wyblakłe kino, wrzucone w styrany, zmęczony widok współczesnych randek z żurnala, gdzie nie liczy się jakość poza wyglądem zewnętrznym, lecz narzucony idealizm, że musisz być bogaty, stylowy, z dodatkiem czarującego uwodziciela. To zakładane maski, a nie prawdziwa wersja ,,nas''. Jeśli dzisiejsze randki mają wyglądać, jak w tym filmie, to dobrze, że nie muszę już uczestniczyć w tych ,,wyborach'', bo przeżywanie miłości, to coś więcej, niż lista urojonych życzeń, kiedy spotkania z dziewczynami nie sprowadzają się do tego, ile zarabiasz, jaki masz wóz, gdzie mieszkasz - od razu wiesz, że nikt nie przyszedł na spotkanie z wymaganiami od czapy.

USA, Finlandia, 2025, 116'

Reż. Celine Song, Sce. Celine Song, Zdj. Shabier Kirchner, Muz. Daniel Pemberton, prod. A24, 2AM, Killer Films, wyst.: Chris Evans, Dakota Johnson, Pedro Pascal, Marin Ireland, Eddie Cahill, John Magaro





0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz