czwartek, 2 października 2014

Klasyka polskiego kina: Ostatni dzień lata - Samotne wyspy




Pomijając kontekst historyczny albo sytuację społeczno-polityczną postaram się opowiedzieć o Ostatnim dniu lata bez używania kodów przeszłości, ponieważ dobry film powinien podobać się bez znajomości otoczki lat 50. Kocham i doceniam to, co zrobiła Polska Szkoła Filmowa, ale czy współczesny widz będzie miał sposobność radować się takim kinem? Spójrzmy na to, jak to widzę. Postaram się ukierunkować dla kogo skierowany jest Ostatni dzień lata.


Fabuła prawie nie istnieje, gdyż nie jest aż tak ważna, jak w Człowieku na torze. Produkcja skupia się na dwójce samotnych osób, które poznają się na bezludnej plaży. On młody - koło trzydziestki, ona nieco starsza - uważa, że nieznacznie od niego. Znajomość zawiązuje się, aczkolwiek Irena Laskowska w roli dojrzałej kobiety nie jest przekonana do wybryków Jana Machulskiego. Nie życzy sobie, aby się do niej zbliżał. Bariery jednak zostają pokonane i rozpoczyna się dialog, ale nie w stylu Richarda Linklatera, który zalewa słowami ekran. 



Dialog odbywa się tylko wtedy, gdy wymaga tego sytuacja. Nie są skorzy do przemyśleń na miarę filozofów. Nie rozmawiają jak młodzi zakochani. Wyglądają na ludzi zmęczonych, rozbitych wewnętrznie, nierozumiejących się - wydają się być puści, zapomnieli czym jest miłość i jakie uczucia mogą temu towarzyszyć. Młodszy skłania starszą, by go nie opuszczała - zwierza się, że dziś odjeżdża pociągiem, żeby się rozwijać. Wydawać się mogło, iż potraktują to jak przygodę, ale nie, on jest zdecydowany za nią podążać - wyjechać, gdziekolwiek ją poniesie. Ona nie zgadza się na taki układ, a wie, że jeśli go zostawi, to na zawsze - jeden dzień przynosi potwierdzenie, że są zagubieni, być może zatraceni w beznadziejnych pragnieniach?

Film jest przy tym minimalistyczny, lecz jak na amatorską produkcję - zachwyca realizacją. Cała historia toczy się w plenerze i trwa godzinę. Krótko, ale dla wielu odbiorców będzie to czas stracony. Konwicki za kamerą stosuje wymierzone kadrowanie, dlatego nie ma dynamicznego montażu, zrezygnował z pośpiechu, zredukował scenariusz tak, aby aktorzy za dużo się nie wypowiadali - dźwięk nagrywali w studiu. Bohaterowie mogą sprawić, że będą was irytować - zachowują się jak dzieci, nie są interesujący na tle współczesnych realiów. Każdy kąt i ujęcie kamery jest zarejestrowane z pedanterią godną Stanleya Kubricka. Konwicki śle poetycki obraz, na którym wymaga się skupienia. Skoncentrujesz się na detalach, zainteresujesz się pięknem warsztatu - albo zapomnij o seansie. 



Nie ma sensu oglądać, jeżeli oczekujesz kina, w którym się rozerwiesz. Nie podchodź do filmu, gdy nie znosisz, jak obraz mówi za aktorów. To historia dla smakoszy kina, którzy rozumieją wyciszone produkcje. Bardziej dla starszej widowni, nie powiem, że młodzież nie powinna się za niego zabierać, ale mogą nie zrozumieć konfliktu języka, jakim się posługują postacie. Jeśli zamierzasz odwracać wzrok co kilka sekund, lepiej zaczekaj, aż nabierzesz ochoty na ,,trudniejsze'' kino. Nawet miłośnikom Viscontiego nie mogę dać gwarancji, że im przypadnie do gustu. Konwicki tworzy kino, przy którym potrzeba otwartego umysłu.

Ostatni dzień lata online

0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz