piątek, 26 września 2014

Nowa fala kina koreańskiego: Wiosna, lato, jesień, zima...i wiosna - Odprężające



,,Jesteś swoim jedynym mistrzem. Któż inny mógłby nim być?''*           
Wiosna, lato jesień, zima...i wiosna została nieprzychylnie przyjęta przez widzów ze Wschodu, za to w naszych stronach tytuł otrzymał nagrodę Publiczności i przybliżył nam istotę nonteistyczej filozofii. Tylko mam jedno zastrzeżenie - film trzeba traktować w kategorii jako jedną z perspektyw, czym jest buddyzm, ponieważ przedstawiony jest według osobistej wizji Ki-duk Kima (reżysera).


Tradycyjnie, zerkamy na życie mistrza oraz jego ucznia. Jako mnisi mieszkają w chatce z dala od cywilizacji czy społeczeństwa. Ich życie jest nieskomplikowane: poddają się rytmowi natury. Przebieg dnia wygląda bez przerwy jednakowo. Od czasu do czasu, przybywają ludzie, którzy szukają spokoju od hałaśliwych miast lub pragną odzyskać spokój ducha. Każda pora roku przydzielona jest jakiejś historii, która będzie wpływać na zachowanie uczniów. 

Film pozbawiony jest słowotoku. Skupia się na prostych czynnościach, w których człowiek potrafi odnaleźć ukojenie. Jeśli postąpi wbrew zakazom starego mnicha, czeka ich kara. Przykładowo, jeśli zrobią komuś krzywdę, sami jej doświadczą na podobnych zasadach. I tak oto stykamy się z nieświadomym wyrządzaniem bólu, pragnienie, które oślepia zdrowy osąd, nieumiejętność nieulegania żądzom. Mistrz przestrzega, ale nie zawsze zostaje wysłuchany. Nie może zatrzymywać podopiecznych, daje natomiast wskazówki, odpowiada cierpieniem na cierpienie, poucza, jak uczestniczyć w zgodzie z ascetycznymi warunkami. 




"Każdy jest panem samego siebie, jest dla siebie oazą. Każdy powinien przede wszystkim zachować kontrolę nad sobą."*
Historia sunie lekkim tempem, nigdy nie przyspieszając. Kontempluje zajęcia wykonywane przez aktorów, obiektyw odkrywa harmonię, błogi spokój zasiedlający się w drewnianym mieszkaniu i jego otoczeniu. Pojazdu, którego jedynie używają, to łódka napędzająca się za pomocą mięśni. A brama jest punktem, gdzie dzieli się świat brukowych kostek od naturalnego środowiska. Nawet dźwięki przygrywające uszom są delikatne, rozluźniające i wprawiające w stan cichej medytacji. Nie ma przepychu, fabularnych popisów lub zwrotów akcji. Alegoryczna opowieść o ludzkiej egzystencji może nie została do końca wykorzystana, ale sprawnie wpisuje się w stereotypowy sposób postrzegania buddyzmu. 




Nie spodziewajcie się obrazu, który zmieni wasze postrzeganie rzeczywistości. Nie jest na tyle odważny, żeby wstrząsnąć sumieniem. Nie stara się przekraczać granic, nie wychodzi poza ramy tego, co Europa widzi w kinie. Film idealny dla tych, którzy kompletnie nie mają pojęcia o co taki szum wokół religii dharmicznej. Ci, co znają nauki Buddy - niech potraktują produkcję, jak ciekawostkę. Obejrzyjcie, jeśli macie potrzebę duchową. Obejrzyjcie, gdy wybrzydzacie kinem made in USA. Spodoba się, albo do Was nie przemówi - nie ma innego wyjścia. 

* Słowa Buddy

0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz