czwartek, 5 marca 2020

Championship manager - Wyzwanie: prowadzę SSC Bari oraz Real Sociedad (część pierwsza)



Ciągle wracam i nie mam dość. Setki godzin spędzonych przed ekranem laptopa. Dziesiątki trofeum, miliardowe transfery, szokujące porażki i nieprawdopodobne zwycięstwa - wszystko to w niepozornej grze ,,Championship manager'', o której miałem okazję opowiadać przy okazji prowadzenia Aj Auxerre w roku 2001/02 (niedokończonej historii, ale mam nadzieję, że kiedyś ujrzy światło dzienne: Moja historia we Francji). Tamte lata na długo zapadły w pamięć - bez ciążącej spiny mogę orzec, że to jedna z moich ulubionych karier, jakie prowadziłem jako szkoleniowiec (nostalgiczne wspomnienia trwają). Nic nie trwa wiecznie i z czasem musiałem poszukać nowego zajęcia. Zaktualizowałem bazę danych i na dzień dzisiejszy gram aktualnymi składami. Francuska liga przestała cieszyć i zacząłem oglądać się za calcio. Bądź co bądź włoskie boiska są szalone, przebojowe oraz intensywne. Tam czuję się najlepiej. We Włoszech rozegrałem najwięcej spotkań, zgromadziłem najwięcej szczytowych osiągnięć (dziewięciokrotny triumfator Ligi Mistrzów!), zdobyłem najwięcej laurów i byłem niepokonany w Europie. Co ciekawe nigdy nie prowadziłem Juventusu czy Inter, czyli utytułowanych mistrzów. Nigdy nie byłem fanem wielkich ekip - brzydzę się prowadzić PSG, nie marzę o Borussi czy Bayernie, czułbym się obco w Real Madryt, a myśl, żeby prowadzić Olympiakos lub Barcelonę zbiera na wymioty. Jest wiele czynników, dlaczego nigdy nie poprowadzę Starej Damy czy Blaugrany - pierwszy powód: to brak satysfakcji, no bo żadna przyjemność prowadzić wielki klub z dużym budżetem i uformowanym zespołem. Po drugie: nie czuję się najlepiej wśród gwiazdorów, którzy inkasują duże pieniążki, a ich tygodniówka jest większa od rocznej wypłaty przeciętnych robotników. Staram się wybierać zespoły, do których mam sentyment, idę tam, gdzie widzę potencjał oraz szansę na niebanalną karierę.

Kolejnym ważnym punktem, dlaczego nie prowadzę zespołów z topu - lubię ich upokorzyć na własnym stadionie. Nic bardziej nie cieszy niż demolka klubów, które mają historię od sukcesu do sukcesu. Ktoś miałby pretensje, że jestem wyznawcą calcio, włoskiej piłki, ale nic na to nie poradzę, że śledzę tę ligą najdłużej i najczęściej. Nie przepadam za Bundesligą - jedyny zespół, który prowadziłem w Niemczech - jest FC Koln. Jedyna ekipa, do której coś czuję i z którą miałem wiele wspaniałych wspomnień (Markus Proll wyrósł na jednego z ulubionych bramkarzy w CM - czołówka). Słabo przepadam za polską ligą - choć prowadzenie Radomiaka z legendarnym Leandro (Brazylijczyk z polskim paszportem) sprawia niemałą radość. Kocham Pogoń Szczecin, dlatego że ma utalentowanych, młodych piłkarzy, prowadziłem niedługie kariery ze Śląskiem Wrocław (z różnym skutkiem). Nie uniknąłem epizodów z Wisłą Kraków czy prowadzenie Niecieczy do europejskich pucharów, ale to krótka historia - nie mam wielkiej historii w Polsce. Średnio znam się na La Lidze, ale kilka razy występowałem w Hiszpanii, i wierzcie mi - prędzej poprowadzę Las Palmas do Ligi Mistrzów niż obejmę Real M. i zacznę zgarniać trofea. A, właśnie. Głównym powodem, dlaczego nie prowadzę wielkich klubów, to nastawienie do trenera. W dużych klubach kilka przegranych spotkań i zarząd cię zwalnia, w mniejszym klubie, brak zwycięstw czy klęska meczowa nie jest wyznacznikiem umiejętności szkoleniowca. Szanuję mniejsze kluby, bo tam doceniają szkoleniowców z charakterem, którzy wierzą w zespół oraz w jego potencjał. Jestem menedżerem od małych zespołów, często gdzieś na uboczu. W przyszłości marzę o lidze meksykańskiej czy gdzieś w Kolumbii - byłoby to ciekawe zajęcie.


Kibice Chojniczanki musieli czuć się rozczarowani oraz zrozpaczeni, że nie zostałem menedżerem zespołu z Chojnic. Ale bez obaw - kiedyś zawitam i podbijemy polską ligę!


Przystępując do nowego rozdania - szukałem kariery, która mogłaby mię zadowolić. Do wyboru miałem kilka interesujących propozycji. W Polsce Chojniczanka, ale wiecie, Polska jest ostatnim wyborem dla menedżera zagranicznego. Wolałem pomyśleć, czy zamierzam wyjechać do Włoch czy do Hiszpanii. Real Sociedad był gotowy mnie zatrudnić, ale większym wyzwaniem było Bari, które nie dawno grało w Serie A, a dzisiaj kopie się po czole w Serie D. Wybrałem Bari, ale alternatywną historię napisałem w krainie Basków. Tam przeżyłem cudowne cztery sezony z zespołem, który stał się nowym narybkiem. Zbudowałem czarnego konia La Ligi. Na początek chciałem grać w niższej partii, dlatego wyruszyłem do małego miasteczka w Bari. Nad Adriatyk, na południe. Od samego początku nie było wielkich obietnic czy horrendalnych wymagań - miałem wolną ręką, by poukładać zespół i wprowadzić go do wyższych rozgrywek. Zespół o tyle intrygujący, co z kilkoma ciekawymi nazwiskami. Do klubu zawitał Tomasz Kupisz, czyli piłkarz z Serie B (Livorno) i z miejsca mógł zostać gwiazdą klubu. Ale zastanawiałem się, kto miał zostać kapitanem.

Na początek ściągnąłem z wolnego transferu Giuseppe Giampaolo - silnego, prawego obrońcę. Dziewiętnastoletni nabytek miał być zawodnikiem na przyszłość. To jedyny transfer, który poczyniłem, ale umówmy się - nie dostałem pieniędzy na transfery. Dlatego korzystałem z tego, co miałem we własnym gniazdku. Ostatecznie liderem drużyny uczyniłem Mirko Antenucci, który po sezonie przejdzie na zasłużoną emeryturę - w ramach podziękowania dostał opaskę kapitańską, żeby pamiętał, że jest ważny dla zespołu, choć był u schyłku kariery. W debiucie strzelił bramkę z Bitonto, z którą rywalizowaliśmy w ramach pucharowych. Pierluigi Frattali został bramkarzem numer jeden, na wypożyczeniu miałem między innymi: Eugenio D'Ursi z Napoli, Filippo Costa jako lewy obrońca - również z Napoli. Moja taktyka opierała się na dwóch wahadłowych obrońcach, z przodu dwóch napastników oraz skrzydłowi, którzy mieli trząść defensywą. W drugim spotkaniu w ramach Serie D Cup - pokonaliśmy 1:4 Bisceglie. Dwie bramy Andrea Schiavone, czyli defensywny pomocnik!, który regularnie grywał jako cofnięty rozgrywający. Kolejno zwycięstwo z Monopoli 3:1. Wyszło na to, że wychodzimy z grupy i gramy dalej w turnieju. Roberto Floriani został specjalistą od rzutów wolnych. Jak na piłkarza z niższej ligi posiadał niesamowite predyspozycje ofensywne, lecz największą gwiazdą powoli staje się Simone Simeri - dwudziestopięcioletni napastnik - nieprawdopodobnie bramkostrzelny. Pytanie tylko - czy mogłem go zatrzymać? Niebawem napłyną wielkie oferty z Europy.


Simone Simeri, czyli atakujący doskonały.


Debiut w lidze udany, bo wygraliśmy na wyjeździe z Taranto 1:2. Giuseppe Esposito jako libero oceniony na dziesięć gwiazdek. Absolutny dominator środka boiska został bohaterem meczu. Kolejne spotkanie udowodni, dlaczego Simeri to gwiazda zespołu - dwie bramki z powietrza i mamy komplet punków po dwóch spotkaniach. Później skromne zwycięstwo na wyjeździe ze znanym już Bitonto - bramka oczywiście: Simeri. Ale szczytem umiejętności Simone udowodni w zawodach z Lanusei, gdyż trafia hat-tricka i zostaje doceniany przez rubryki dziennikarskie. Wielka postać staje się faktem. Oczywiście - byłem sceptycznie nastawiony, ponieważ wiedziałem, że zawodnicy z niższych lig mogą zostać zepsuci przez wielkie marki, dlatego ostrzegałem Simeri - nie warto. Najpierw powinien coś udowodnić w Serie C, a po roku lub dwóch mógłby grać w Juve czy w Bayernie. Następne spotkanie, to prawdziwy horror dla kibiców: padło siedem bramek. Wygraliśmy, ale nie wspominam tegoż wyjazdu do najprzyjemniejszych. Ogólnie mocno weszliśmy w sezon. Kiedy pierwsza porażka? Każdy był ciekaw. Otóż powrót do pucharu stał się przykry w skutkach - cztery stracone bramki i było wiadomo, że dalsza część turnieju jest zakończona. Możemy skupiać się na lidze, co mnie cieszy. Granie w pucharach nie było ani priorytetem, ani obowiązkiem. Same plusy, jedyny minus, to pytanie - czy to wypadek przy pracy, czy efekt nowej miotły przestał działać? Odpowiedź dała liga oraz walka na boisku z Savoia. Trzykrotnie trafiliśmy do siatki i nie mieliśmy problemu z wypunktowaniem rywali. To pierwsze spotkanie, gdzie bramki zdobywali trzej różni piłkarze: Samuele Neglia (jeden z filarów), niedoceniany Giovanni Terrani oraz niezastąpiony Simone Simeri. Porażki w lidze nie doznaliśmy po raz wtóry z Turris. Słabe notowania rywali spowodowały, że zwycięstwo nie smakowało - mecz do zapomnienia.

W październiku 2019 r. zdobyliśmy komplet punktów, dlatego każdy był zadowolony z pracy, jaką wykonywałem. Morale w zespole bardzo wysokie, choć część piłkarzy - szczególnie z wypożyczenia domagali się grania w pierwszym składzie. Oczywiście Napoli jest za mocne, żeby wystawiać D'Ursi na szpicy (od czasu do czasu strzelał bramki - w całym sezonie miał dziesięć trafień oraz dwie asysty). Dwukrotnie został wybrany piłkarzem meczu. W listopadzie nie chciałem zwalniać tempa. Simeri doznał kontuzji, ale byłem spokojny o wyniki, ponieważ miałem plan awaryjny, a rezerwowi mieli spory apetyt na grę. Świeża krew w natarciu? Nie do końca, ale częściej D'Ursi w ataku. Lekkim potknięciem remis z Marsala, ale to dobrze, poważny mecz, który uświadomił mi, że nie da się wygrywać od deski do deski bez bestii w ataku. O dziwo - pierwszą bramkę strzelił Tomasz Kupisz, który regularnie grywa na prawym wahadle, gdzie robi mega robotę. Zresztą trudno nie docenić polskiego obrońcę/pomocnika, ponieważ zaliczył czternaście asyst w sezonie, co sprawia, że poniekąd stał się gwiazdą teamu z Bari. Wielu piłkarzy wprost wskazywało, że to filar drużyny, bez którego nie byłoby sukcesów. Największym osiągnięciem pozostaje mecz z Palermo, gdzie rozbiliśmy przeciwników 5:0. Absolutna deklasacja. Hat-trick Samuele Neglia. Powoli wiedziałem, że nadejdą oferty za zawodnika, bo gość jest za dobry na Serie D. Dotkliwą porażkę odnieśliśmy w starciu na wyjeździe z Paganese. Przegraliśmy 4:2. Nie martwiłem się potknięciem - nadal dominowaliśmy nad rywalami, a porażki są naturalną częścią gier zespołowych. Mecz do zapomnienia, reset i gramy dalej o cele. Warto zaznaczyć, że wygraliśmy piętnaście meczów z rzędu, a dopiero Paganese przerwała przepiękną passę. Przegraną odbiliśmy sobie po fantastycznym przeboju na San Nicola, gdzie zmiażdżyliśmy gości 7:0. Takiego wyniku nie powtórzymy w tym sezonie, dlatego świętowaliśmy głośno, gdyż ustanowiłem rekord liczbowy. Hat-trick Antenucciego. Coś wspaniałego. Niczym zwieńczenie kariery, która wielkimi krokami zmierzała do szczęśliwego finału. W tym meczu padło osiemnaście strzałów - goście oddali zaledwie dwa. Dominacja na parkiecie. Plus czerwona kartka, która zerwała skrzydła rywalom.

Po nowym roku wpadła druga porażka, bo daliśmy się ograć AZ Picerno - honorowy strzał Samuele Neglia. Jednocześnie sprzedałem Simone Simeri do Milanu - ewidentnie nie byłem w stanie go zatrzymać, ponieważ jedna trzecia drużyn z Serie A pytała się, czy jest na sprzedaż. Nie odmówiłem, ale ostrzegałem, że jest za wcześnie na przeskok z trzeciej klasy rozgrywkowej do poziomu z najwyższej półki. Jego decyzja, nie chciałem hamować przyspieszającej kariery - podziękowałem za udział i życzyłem powodzenia. Jego bilans to siedemnaście bramek i jedna asysta w koszulce Bari za mojej kadencji. Król pola karnego. Z klubu odchodzi również doświadczony Valerio Di Cesare, który z racji, że był zawodnikiem rezerwowym, a nie chciałem go pozbawiać szansy na posmakowanie większej piłki - trafił do Serie B, gdzie zakończył karierę jako sportowiec. W każdym razie nie żałowałem sprzedaży, ponieważ podobnie jak Antenucci zmierzał na emeryturę. Tymczasem pod koniec marca 2020 r. byliśmy pewni barażów i zmierzaliśmy do Serie C - musicie wiedzieć, że trzecia liga we Włoszech jest podzielona na wiele oddzielnych grup, co sprawia, że tych zespołów jest multum. Natomiast play-offy trafiły na moment, kiedy ulegliśmy Olbia na 1:2, gdzie czerwoną kartkę otrzymał obrońca Marco Perrotta i nie byliśmy w stanie zachować punktów. Szkoda, ale awans coraz bliżej. 


Mirco Antenucci (tutaj w koszulce z Torino) - dziękujemy, że byłeś z nami do końca - Prezes Bari.


Później bezbramkowy remis z Marsala i trochę zacząłem się obawiać, że spuchnęliśmy, ale wybrnęliśmy z dołka w meczu z Palermo, które nieszczęśliwie ograliśmy po raz drugi 0:3. Palermo ma pecha, bo nie strzeliło żadnej bramki mojemu zespołowi - wstyd dla zasłużonego klubu we włoskiej piłce (czterokrotny triumfator Serie B). Kolejno zagraliśmy koncert na Pino Zaccheria z Foggią. Zwycięstwo w niesprzyjających okolicznościach, ponieważ kontuzji nabawili się: Filippo Berra oraz Roberto Floriano, który figurował na liście życzeń kilku zespołów z Serie B. Ostatecznie trafi do wymagającego zespołu - mam na myśli Salernitany, gdzie potencjał kadrowy jest ogromny, a tamtejsi kibice mają apetyt na wielką piłką w Europie. Ciekawostką jest, że z Pogoni Szczecin do Salernitany trafi Mateusz Legowski - obiecujący pomocnik z Polski. Sporym problemem stał się Samuele Neglia, który jest filarem drużyny, a nie chciał podpisać nowego kontraktu, kiedy dowiedział się, że są oferty z innych klubów. Miałem dylemat, bo chciałem, żeby został, żeby dalej się rozwijał, a tymczasem chciał znikać z okrętu i opuścić zespół po sezonie. Nie powiem - zdenerwowałem się, miałem drobny konflikt z Włochem, ale musiałem ustąpić. Ostatecznie pożegnam się z najlepszym asystentem w lidze - siedemnaście kluczowych podań w lidze to nie jest przypadek i wyrastał na cudownego piłkarza z drugiej linii. Życie nie jest jednak kolorowe i czasem splot wydarzeń sprawia, że ważni zawodnicy znikają z klubu.

Ostatecznie pod koniec kwietnia 2020 r. wiedziałem, że wygraliśmy grupę C i powoli musiałem myśleć o nowym sezonie i nowym rozdaniu, ponieważ zespół zostanie ogołocony z kilku gwiazd. Brak Simeri nie dał się we znaki, ale mieliśmy słabsze statystyki w ataku. Antenucci leci na emeryturę, Samuele Neglia podpisuje kontrakt z Cosenza. Roberto Floriano zostanie sprzedany zgodnie z zapowiedziami do Salernitany, a ja zostałem pozbawiony kilku atutów, które trudno będzie załatać. Ale bez obaw - po to są trenerzy, żeby zastępować gwiazdorów solidnymi grajkami. Z wypożyczenia znika Franco Ferrari. Jedynym pocieszeniem pozostaje tytuł menedżera roku oraz pozytywne wibracje po doskonałym sezonie.

=============================================

W alternatywnej historii podjąłem pracę w Real Sociedad. Zarząd nie miał wygórowanych oczekiwań. Miałem spokój i zaufanie. Mój cel? Pozostać w pierwszej szóstce, żeby mieć możliwość wystąpić w europejskich pucharach. La Liga to trudny teren dla początkujących menedżerów. Wiele zespołów z niższej półki to nie lada rarytas dla wymagających szkoleniowców. Wybrałem Sociedad z kilku powodów. Najważniejszy - utrzeć nosa Barceloniarzom oraz Realowi. Ciepłe przyjęcie w krainie Basków sprawiło, że nie miałem problemów z aklimatyzacją. Szybkie spojrzenie na zespół i wiedziałem, co chciałem grać. Dwoma pomocnikami w środku pola, ze skrzydłowymi oraz machiną ofensywną. Niby Willian Jose był jedyną postacią w ataku, ale szczerze mówiąc - większym talentem w zespole okazał się szwed - Aleksander Isak. Postanowiłem postawić na dwóch napadziorów. Na wypożyczeniu mamy Martina Odegaarda - bardzo perspektywicznego piłkarza z Norwegii, który trafił do Realu Madryt kilka lat wcześniej. Przed przystąpieniem do sezonu pozyskałem z wolnego transferu doświadczonego Włocha (bo jakby inaczej!) - Giuseppe Rossi trafił do kadry jako rezerwowy. Miał kilka innych ofert, ale ostatecznie zgodził się pracować z Krzyśkiem. Cieszy jego entuzjazm, że trafił do Sociedad. Zrobiłem coś, czego nie lubię robić - sprzedałem wychowanka klubu. Niejakiego Alexa Petxa do Barakaldo za śmieszne pieniądze. Powód był prozaiczny - nie widziałem oznak wielkiej kariery, nie miał wystarczających atrybutów, by być w składzie jako ważne ogniwo w defensywnie, dlatego z niego zrezygnowałem. Ale to jedyny przypadek, kiedy sprzedałem wychowanka, nim zaczął się sezon. 

Debiut na wyjeździe. Podjąłem Osasunę na stadionie El Sadar - skromne zwycięstwo, bo z jedną bramką. W drugiej minucie, czyli stanowczo za szybko objęliśmy prowadzenie, bo potem mam wrażenie przestaliśmy się starać i dowieźliśmy wynik do końca spotkania bez wielkiej fety. Drugie spotkanie bardzo skromne. Również z jedną brameczką na koncie - pierwsze trafienie Giuseppe Rossi, który wszedł z ławki. Dobrze trafiłem z transferem, bo ocalił trzy punkty. Zanim omówię dalsze przygody warto byłoby wskazać, na kogo postawiłem, prawda?


Mikel Oyarzabal - niewątpliwie ulubieniec kibiców Real Sociedad w sezonie 2019/20.


Otóż w bramce niekwestionowanym liderem został Miguel Angel Moya. Na lewej flance Aihen Munoz, w środku Nacho Monreal oraz Diego Llorente, którego okrzyknąłem kapitanem. Na prawej obronie Joseba Zaldua. Kolejno mamy Mikel Merino (potencjalnie pomocnik na światowy poziom), oczywiście Odegaard, który miał robić szum wokół siebie, niezastąpiony Mikel Oyarzabal (który będzie wiodącą postacią na długo). Fantastycznie prezentował się na prawym skrzydle Adnan Januzaj, który z miejsca stał się podstawowym zawodnikiem. Oraz wielki duet z przodu: Jose oraz Aleksander Isak, na którego chuchałem, zanim przystąpiłem do sezonu. W moich oczach miał wyrastać na gwiazdę światowego formatu. 

Pierwsza porażka padła szybciej niż się spodziewałem - ulegliśmy nietoperzom na wyjeździe. Valencia pakuje dwie bramki po strzałach: Dani Parejo i Rodrigo. My odpowiadamy strzałem Williana Jose, ale to nie wystarcza. Przykra sprawa, ale mieliśmy prawo polec. Na San Sebastian remisujemy z Atletico Madryt. Pierwsze trafienie Isaka i powód do dumy, bo nie ulegliśmy zespołowi Diego Simeone. W dobrych nastrojach lądujemy w Sevilli, gdzie gramy z nieobliczalnym Betisem i wygrywamy to spotkanie 2:3. Cudowny wieczór z dubletem Isaka oraz trafieniem Oyarzabala. Pierwszej kontuzji doznał Zaldua. Zastrzyk optymizmu na San Sebastian, gdy przed tłumem kibiców ograliśmy Getafe 3:1 (bramki padły po strzałach: Odegaard 33', Jose 52', Zurutuza 90'). Potem wielkie starcie z Valladolid, gdzie cudem zgarnęliśmy trzy punkty, bo wyjazd okazał się trudniejszy niż zakładaliśmy, ale to dobrze - jest wyzwanie, nikt nie odpuszcza. Nie byliśmy faworytami La Ligi, ale nasze cele były konkretnie realizowane. 

Nieoczekiwanie z Granadą mieliśmy spory problem. Gdyby nie efektowne wejście Rossiego, który napoczął rywali - podejrzewam, że stracilibyśmy punkty, a tak wrzuca dublecik i pokazuje trenerowi, że było warto go ściągać, choć ma trzydzieści dwa lata na karku - doświadczenie robi wielką rzecz. Bellissimo. Piękno ofensywnej piłki pokazaliśmy w rywalizacji z Celtą. 3:3. Jedna i druga drużyna pędziła pod bramkę. Denis Suarez wybrany MVP wieczoru, ale byłem dumny z remisu i charakter, który drzemie w naszym teamie. Z naszej strony klasę pokazał Odegaard oraz Januzaj - lekko niedoceniany Belg. A już za chwilę wielkie derby w Hiszpanii, bo gramy z Bilbao, które jak wiemy - mają piękną tradycję, gdzie zatrudniają zawodników baskijskiego pochodzenia (gdzie wychowankowie cieszą się niewiarygodną sympatią). Przygotowania były podwójne - nie chciałem się spalić przed ważną chwilą. To są ważne wydarzenia dla Basków i ludzi z północnej Hiszpanii. Werdykt był jednoznaczny - byliśmy lepsi. Zwyciężyliśmy na wyjeździe 1:3. Gwiazdy naszego zespołu, jak Izak oraz Oyarzabal ładują piłę do siaty. Na dokładkę Rossi, który odwdzięcza się występami w pierwszym składzie. Mam pełne zaufanie od zarządu, kibiców oraz ludzi, z którymi pracuję. To będzie przepiękna przygoda.

Nasze umiejętności szybko zweryfikowali królewscy, ponieważ na Bernabeu ulegliśmy Realowi 3:0. Bolesna porażka. Byliśmy bezradni. Ospali. Całkowicie niepożyteczni. Fatalny występ Portu, fatalne decyzje Munoza na lewej obronie, nienajlepsze interwencje bramkarza oraz zmieniony Isak w trakcie spotkania niech będzie udokumentowaniem mojej porażki. Musieliśmy zapomnieć, bo za moment ciężki, twardy bój z techniczną Sevillą. Wygraliśmy w wielkich znojach 3:2 - bohaterem Willian Jose, który nie bez kozery jest podstawowym zawodnikiem Sociedad. Napływają pierwsze oferty i zainteresowania zawodnikami z zespołu. Niebawem ktoś odejdzie. Czuję to w kościach. Przerwa na puchar króla - daliśmy dupy po całości! Byłem zniesmaczony. Daliśmy się ograć drugoligowemu Deportivo, choć w składzie Jose i Isak z trafieniem. Katastrofa! Coraz mniejsze zaufanie mam do Odegaarda, który przestał grać na swoim poziomie. Coraz częściej występował w przeciętnym stylu. Po sromotnej porażce z klubu odchodzi Igor Zubeldia do Zenitu. Za grubo osiem milionów euro! Nie wielka to strata, ponieważ nie był zawodnikiem pierwszego wyboru. Klub zyskał pieniądze, a ja miałem miejsce dla nowych piłkarzy ze szkółki juniorskiej.


Martin Odegaard, czyli największe rozczarowanie roku.


Przed nowym rokiem zagraliśmy jeszcze z Leganes, z którymi męczyłem się do ostatnich minut, a potem nadeszła Barcelona. Naćkana gwiazdorami. Spodziewałem się więcej niż srogiego rozczarowania. Zostaliśmy wyjaśnieni w pierwszej połowie, gdy straciliśmy dwie bramki z udziałem Messiego i de Jonga. W drugiej połowie równie bezbarwni - Suarez wykańcza akcje i jestem znowu zniesmaczony. Okropnie niezadowolony, ale życie trwa dalej i nie można myśleć o porażkach. Jeszcze będzie okazja się zrewanżować. Punkt(y) dla Barcelony. Ostatni mecz w 2019 r. -podjęcie rękawicy z Villarreal, który nie najlepiej sobie radził w lidze - o ile pamiętam, wyleciał trener i musieli zastąpić go nową twarzą. Wygraliśmy starcie w szokujących relacjach - samobójcza bramka Albiola, potem wyrównanie i drżenie o wynik do ostatniej minuty. W 85' zdarzył się cud na San Sebastian i ukąsił żółtą łódź Barrenetxea, który świetnie się rozwijał i był bardzo dobrym zastępcą dla Oyarzabala. Inwestycja na przyszłość. Fatalny występ Jose, ale jemu mogę wybaczyć - częściej gra dobre zawody. Za to nie mam już sił do Odegaarda. Okazał się niewypałem w Sociedad. Przykre oraz rozczarowujące. Po sezonie pożegnamy się bez tęsknych spojrzeń.

Nowy rok - nowe wyzwania. Na początek Mallorca. Łatwe zwycięstwo 2:0. Isak z przepięknym trafieniem w okienko, a Oyarzabal wykorzystuje bezbłędnie rzut karny. Po bezbarwnej grze z Alaves ponownie podjęliśmy Barcelonę na stadionie. Moje marzenia o rewanżu padły szybciej niż domek z kart. 3:0 i frustracja, bo nie zadaliśmy bordowym kolorom najdrobniejszego ukąszenia. Słabiutko - Odegaard na ławce, a ludzie zaczynają zadawać pytania, czy to talent, który był warty wypożyczenia? To moja osobista klęska, że nie potrafiłem i nie potrafię wyciągnąć z niego potencjału. Frustracja pomieszana z rozczarowaniem i niezadowoleniem. Kolejno remis z Eibar i pytania: czy moja taktyka nadal służy zespołowi? Bramka Januzaja, ale umówmy się - bramkarz zostaje bohaterem meczu, a to oznacza, że coś jest nie w porządku. Drobna korekta i co? Szok! 

Rewanż z Valencią to cudowne ożywienie skostniałej machiny ofensywnej. Lekkie wycofanie skrzydłowych oraz ofensywne nastawienie bocznych obrońców sprawiło, że wynik przejdzie do historii. 7:2 z nietoperzami. Zrobiliśmy demolkę, której świat nie widział. Dwie bramy Jose, jedna Isaka, dwie Oyarzabala oraz dwie Davida Concha, który był pomysłem menedżera. Prawoskrzydłowy miał zostać super-rezerwowym. Wiedziałem, że będzie to piłkarz, który stanie się przyszłością oraz nadzieją klubu. Odegaard znów schodzi z boiska i kibice raczej nie mają złudzeń, że wróci do Realu niespełniony. Taktyka szybko padła pod naciskiem Atletico Madryt, a wynik 5:2 dla rywali był kolejną klęską dla mnie i zarządu. Daliśmy się ograć w fatalnym stylu: dobre występy zaledwie kilku piłkarzy, jak Merino, Isak czy Portu. Zagwozdka: wrócić do starego stylu taktycznego, czy jednak pracować nad ustawieniem piłkarzy? Coraz więcej pytań, coraz więcej wątpliwości. 

Kibice oczekiwali szybkiego powrotu do kombinacyjnej gry i znów sinusoida - wielka batalia z Betisem zakończona 6:2 - ofensywny futbol w Hiszpanii stał się niezaprzeczalny. Odegaard ratuje się dwoma trafieniami oraz ważnymi asystami, a Jose pakuje hat-tricka w wyśmienitym wydaniu. Odegaard w pierwszym składzie zostaje, ale na ile to przebłysk, a na ile niemoc Betisu? Potem sromotna porażka na wyjeździe z Getafe. Cztery bramki w plecy i byłem wściekły na piłkarzy, że nie potrafią utrzymać tempa spotkania i raz grają jak aniołowie, a kiedy indziej, jak banda dzieciaków spod osiedla. Ostro w szatni, ale musieli zrozumieć, że w ten sposób tracimy nie tylko punkty, ale i stabilność, której potrzebujemy. Odegaard standardowo schodzi z boiska przed czasem - rezygnuję z jego usług. Kolejno niezrozumiały remis z Valladolid i porażka z Granadą. Zaczęło się kotłować. Coraz słabsze występy podopiecznych, ale unikałem drażniącej krytyki - chciałem zagrać psychologa, ucięliśmy długą pogawędkę, nie chciałem, by morale w zespole drastycznie ucierpiały, co było ważne w kontekście dalszej rywalizacji. Pierwsza piątka w sezonie nadal była do osiągnięcia. 

Bez zmian w meczu z Betisem. Zaledwie remis. Z jednym trafieniem: Aritz Arambarri. Kiedy napastnicy zawodzą, środkowy obrońca ratuje punkt. Na przełamanie wyjazd do Barcelony, gdzie ogrywamy gładko Espanyol 1:4. Ulga na boisku i w szatni. Może przełamaliśmy impas? Potem imponujące derby z Bilbao. Piękne zwycięstwo, ożywienie na stadionie, nadzieja, że najgorsze mamy za sobą. Cudowny wyjazd do Valencii potwierdza jakość teamu - 0:2 z Levante i mamy pewność, że sezon zakończymy ze zrealizowanym celem - będziemy grać w pucharach! W kwietniu 2020 r. ważne starcie z Realem. Remisujemy 2:2. Optymizm panuje w szatni i w zarządzie. Nadal gramy widowiskowo. Porażka z Sevillą była wkalkulowana, dlatego nie zraziliśmy się słabszym występem i pędziliśmy po zwycięstwa. Niestety - tylko remis z Leganes oraz Villarreal. Tak czy owak ostatnie spotkania miały być zwieńczeniem wyczerpującego sezonu. Z klubu odchodzi Kevin Rodrigues ze szkółki juniorów do arabskiego klubu za ponad 3 miliony euro. Niezadowolony Xeber Alkain z rezerw postanawia opuścić Sociedad i udać się do Real Burgos (niższa klasa rozgrywkowa).


Fernando Ovelar, czyli pierwszy poważny zakup menedżera - już wkrótce!


W ostatnich starciach spotkaliśmy się z Alaves, gdzie skromnie, lecz niezawodnie ukąsił Willian Jose. Dla niego to szesnaste trafienie - dobry bilans na zakończenie sezonu. I zamiast zakończyć kalendarz rozgrywkowy z przytupem ulegliśmy na wyjeździe z Mallorcą 2:0. Ogólnie cienki występ wszystkich zawodników na placu boju. Mimo to świętujemy. Utrzymaliśmy czwarte miejsce w tabeli. Zagramy rundę kwalifikacyjną do Ligi Mistrzów! Nieoczekiwanie mistrzem Hiszpanii zostaje Atletico Madryt. Barcelona wiceliderem. Na miejscu trzecim niezastąpiony Real Madryt. Oczywiście zostaje w klubie na przyszły rok, by dalej budować zespół do wielkich rzeczy. Nadal uważam, że moją osobistą klęską jest Martin Odegaard, który nie zdołał wkomponować się w zespół. Szkoda, ale boisko potrafi być okrutne. 

0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz