sobota, 7 marca 2020

Carnival Row - Jedyny taki serial o rasistach, hipokrytach i wilczej klątwie



Zważywszy, że serializacja pogłębia się oraz manifestuje pod kampanią marketingową Netflixa - chciałbym zakomunikować, że śledzę projekty na Amazonie. Platformie, która stworzyła produkcje skierowane bodaj do odbiorcy ukształtowanego, czyli dla dorosłej publiki, która szuka niebanalnych rozwiązań fabularnych. Wysypało się seriali stanowczo za dużo i na sam widok zaczynam odczuwać przesyt tą manią, by produkować, jak najdłużej i na większą skalę niż w kinie. Każdy chce mieć ulubiony serial, każda platforma specjalnie ma własną siatkę projektów, która nie jest dostępna bezpłatnie. Zaczyna wkurzać, że jest coraz więcej sztucznych tworów marketingowych, które na dobrą sprawę mogłyby zwolnić i przestać wrzucać seriale hurtowo, bo tego nie da się już kontrolować, a zanim obejrzysz jedną produkcję - w jej miejscu pojawią się kolejne dwie lub trzy. Moja niechęć do seriali z dnia na dzień staje się bulwersująca dla fanów, a ja ochoczo mówię - lepiej czegoś nie znosić niż udawać, że to kochacie. To jak z niechcianą kobietą - przecież jej nie przyjmę z litości(!).

Wracając do meritum, bo nie chcę, żebym przesiedział pół dnia nad tekstem i tracił go na blog, który jest martwy jak ryba w toksycznym środowisku. ,,Carnival Row'' przykuł moją uwagę rok wcześniej. Piszę tę recenzję po długiej przerwie od seansu, ponieważ czekam na drugi sezon, a nie chciałem omijać tematu, jaki wiążę się z tą historią. Szukając w internecie informacji na temat opowieści fantasy - trafiłem na wskazany tytuł. Obejrzałem pilot - stwierdziłem: widzę jakiś potencjał, a potem, bez cienia uśmiechu, zajrzałem do reszty i w dwa dni miałem wycięte godziny z życiorysu. Nie wiem, na ile to magia ekranu, którą uwielbiam, a na ile zadziałał prosty ząb na konstrukcję fabularną. Historia jest banalnie prosta. Carnival Row to dzielnica - niebezpieczna, obskurancka, z burdelem i paniami ze skrzydełkami, które ochoczo zajmują się mężczyznami za zamkniętymi drzwiami (taaa...brzmi jak tani film pornograficzny, ale to część układanki). Zadziwiająco podobna do Whitechapel w Londynie. Jesteśmy wrzuceni w wir rasistowskiej gry pomiędzy nimfami, a ludźmi, którzy nie do końca są zadowoleni z ich obecności. Nie każdy brzydzi się nimfami, ale nie ma co udawać, że wszystko jest w należytym porządku. Jest paskudnie - zważając na sytuację, kiedy dojdzie do zabójstwa na tle rasistowskim? A może nie? To przypadek, że rozerwano zasłużoną śpiewaczkę-nimfę?




Pierwszy odcinek niczego nie zwiastuje. Wpadamy do brudnej ulicy, gdzie ludzie są niemili, a nimfy starają się żyć obok gnuśnych mieszkańców. Ciekawą alternatywą dla seriali staje się charakterystyczna twarz. Takie ,,Tabu'' - serial o budowaniu imperium handlowego - miało w składzie Toma Hardy'ego. Z kolei do ,,Carnival Row'' zatrudniono Orlando Blooma. Widać, że aktorzy, którzy nie otrzymują błyskotliwych ról na dużym ekranie przyjmują propozycję, by zagrać w mniejszej historii, ale z większym potencjałem, by pokazać, że aktorzy ,,charakterystyczni'' nie chcą występować w byle jakich produkcjach za dużą gażę. Wolą stanąć na planie zdjęciowym, gdzie widać pomysł, a nie tanie sztuczki dla dzieciaków z podstawówki. Pierwsze minuty nie zwiastują niczego ponad to, co widzieliśmy w mainstreamie - natomiast, jak na kameralną opowieść o zabójcy dominuje przemyślana sceneria. Gęsto od kadrów bez podkręconego filtra, za to z namacalnym ustawieniem kamery na środowisko zgniłe od środka - przeważnie operujemy w pół zaciemnionych salach, gdzie światło nie dochodzi albo ma utrudnione zadanie, by prześlizgnąć się po skórze bohatera. Kontrastuje to z opowieścią drugiego kalibru - oprócz kryminalnej zbrodni oraz detektywistycznego motywu otrzymujemy ,,salonowe'' przebieżki po świecie arystokratów, gdzie ludzie nadużywają władzy, a nimfy to służki dla uciech gospodarzy domu. Ale - pojawia się niespodzianka, ponieważ jeden z arystokratów ma nieludzką twarz i zaczyna się serial o hipokrytach, którzy udają, że są gościnni, a w duszy marzą, żeby się pozbyć sąsiada i nigdy go nie oglądać na oczy, bo to skaza na rodach. Co za hipokryci - mawiałem do siebie, ilekroć śledziłem losy bankrutującego pana z wyższych sfer. 

Nie da się uniknąć pewnych zależności oraz inspiracji - autorzy korzystają z twórczości Lovecrafta, panują ciemne moce oraz tajemne sztuki magiczne, gdzie potwory wychodzą z nasienia, a my jesteśmy skazani na podskórny strach. Kręcimy się w podejrzanym towarzystwie, odkrywamy wielkie tragedie oraz niesnaski czy przeszłość naszego protagonisty (jak w większości seriali, więc nihil novi). Wpadamy do ,,zakapturzonej'' dzielnicy, gdzie każdy ma coś na sumieniu, a policja nie jest ostatecznym ratunkiem przed zagładą. A obok biednej dzielnicy ukazują się oni - bogaci arystokraci z bożej łaski, którzy nie robią nic innego, jak wzajemnie się przypatrują i oceniają, jakby świat składał się z jednej rasy, z jednego gatunku ludzkiego, jakbyśmy mieli stać się anonimowi w tłumie, to nikt by nie przyjmował różnej formy (nikt nie byłby ani gruby, ani chudy, czy biały lub czarny, no, kurza stopa, bez sensu). Powtarzam po stokroć - HIPOKRYCI! ZAKŁAMANI HIPOKRYCI. Bez godności i serca.

Żeby podkręcić tempo oraz atmosferę w Carnival Row - otrzymujemy motyw wilczej klątwy, czyli wiecie - część załogi choruje na wilkołactwo. Za dnia zwykły, przeciętny obywatel, zaś nocą poluje na łanie, pragnie krwi zmieniając się w bestię, która rozrywa na strzępy żywe organizmy. Wilkołaki są częścią przygody, natomiast nie spodziewajcie się epickiej batalii na pojedynek owłosionych stworów z ludźmi, bo nie o tym opowiadają twórcy serialu. To jest smaczny dodatek do kultywowania niecnych zbrodni za fasadą rasistowskich obelg oraz zapalczywej nienawiści do gatunku ludzkiego jako takiego. Carnival Row zapada w pamięć nie tylko dlatego, że posiada unikatowy klimat wraz z zaplanowanymi zdjęciami, które ,,porywają'' obraz, ale warto przysłuchać się tekstom, bo ktoś z pasją przysiadł do scenariusza i otrzymaliśmy soczyste dialogi. Bez nadęcia, bez wielkich, szarganych słów i miauczenia o tolerancji rasowej. Bez schizofrenii, że jak nazwiesz kogoś czarnuchem albo białasem, to nazwą cię rasistą. To są głupoty dla dzieciaków. Prawdziwy rasizm to wykluczenie ze społeczeństwa oraz nagonka i ostracyzm społeczny. 




Żeby jakoś to spiąć, z góry proszę wybaczyć, jeśli oczekiwaliście dłuższego wywodu czy opisywania ,,Carnival Row'' od podszewki, czyli jak powstawał, jak się rozwija, w którą stronę zmierza. Nie, nie, nie - nie będę tyle zdradzał. Nie chcę tutaj szerzyć ogólnoświatowej kondycji społecznej albo używać słów, za które mi się oberwie. Nie po to staram się nie marnować czasu na głupoty i niepotrzebne dyskusje, żeby jeszcze zaśmiecać internet kiepskim kontentem. Mam dosyć tych szczeniaków w internecie, którzy więcej chlapią paszczą niż działają w dobrej mierze. Tymczasem zapraszam na seans. Jeśli kogoś zachęciłem, miło mi - jeśli nie - żadna strata. Seriale to zapychacz czasu, najczęściej i jakby nikt, kto ma za sobą ważne projekty w życiu - nie powie, że seriale to część życia, ale ,,Carnival Row'' warto znać, choćby z punktu technicznego, bo to świetnie zrealizowana produkcja dla początkujących reżyserów.

0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz