poniedziałek, 15 sierpnia 2022

Sonata - Bóg dał nam jedynie talent

 


Kino środka powoli zamiera, ale wypadałoby szukać nadziei w produkcjach, które szukają złotego środka między lawiną widzów, co chcą się trochę powzruszać na sali kinowej, a tymi, którzy tęsknią za prawdziwą falą kina, która nie biegnie za kasowym osiągnięciem, ani nie celuje w niskobudżetową chryję dla niewybrednych. ,,Sonata'' zdaje się wypośrodkować manewry tematyczne i narracyjne. Język jest żywy, wulgaryzmy używane w dogodnych sytuacjach rodzinnych, a problemy z z niemal nieuleczalnym chłopcem, który potrzebuje opieki stanowi nie lada urok oraz czar wznoszących na duchu ,,wakacyjnych'' filmów z finalnym qui pro quo. 

Historia oparta na faktach, i to solidnie opakowana. Bez przekłamań, sztucznego załamywania narracji na rzecz dramaturgicznej linki fabularnej. Poznajmy Grzegorza Płońkę. Młodzieńca, u którego odkryto autyzm. Jak się okazuje - jest to błędna analiza medyczna. W rzeczywistości jego niepełnosprawność wynika z nieodczytywania wysokich wibracji z otoczenia, z niedosłuchu oraz z braku korzystania aparatu ludzkiej mowy. Ośrodkowy układ nerwowy ma w porządku. Potrafi świetnie grać na fortepianie przyczyniając się do wielu dziwnych odkryć oraz szansy na to, by spełnić swoje marzenie pianisty. I chociaż samą opowieść streścimy w pięć minut, no to trudniej wyrazić, jak opowiedzieć coś, co z reguły jest skryte między faktem, a sztuką. Role pierwszoplanowe błyskawicznie pozwoliły zapomnieć, że historia skupia się na prawdziwej jednostce. W szczególności upodobałem sobie rolę Łukasza Simlat, który kreśli portret stanowczego, twardego ojca, co w chwilach słabości wybucha gniewem, ożywia scenę gestykulacją, a ciało drży z emocji oraz z fizycznego pobudzenia. Matka nie odstaje od mocnego charakteru. Jest nadto opiekuńcza, zbyt przejęta synem, by zatroszczyć się o siebie, lecz nie popada w przygnębienie. 

Warsztatowo nie otrzymamy wyżyn - klasyczna reżyserka, poprawna, bez szaleństw, cudacznych ujęć kamery, ale raczej nikt nie oczekuje od dzisiejszego kina środka wyrazistych środków budowania napięcia. Nowa fala przebrzmiała widzom, nowi twórcy unikają eksperymentów z publiką, która chce się odstresować, lekko pochlipać i wyjść z uśmiechem, że świat nie jest taki zły, jakim go malujemy. Żadnych dekonstrukcji, oszukiwania widzów płytkim widzeniem. Choroba pozostaje chorobą - wymaga wyrzeczeń, akademia muzyczna nie przyjmuje byle chłystka z ulicy. Marzenia możesz mieć, ale nic nie znaczą, jeśli nic z nimi nie zrobisz. Bóg dał nam jedynie talent, ale to ty musisz ruszyć zadek i zacząć działać, jeśli chcesz coś zyskać. Cieszy, że w Polsce powstaje coraz więcej optymistycznych wizji - ,,Film balkonowy'' wyraźnie skręcał w poszukiwaniu szczęścia pod biało-czerwoną banderą, Jan Jakub Kolski mimo utrapień ze zdrowiem trzaska kolejne dzieła, a ostatnio otrzymaliśmy m.in. ,,Powrót do tamtych dni'', który okazał się lepszym wehikułem do przeszłości niż najnowsze kino od Paula Thomasa Andersona! Tam, gdzie jedni dopatrują się kryzysu w polskim kinie po latach 90. XX wieku, przez cynizm Patryka Vegi, niektórzy najwyraźniej zapomnieli, że życie po Wajdzie czy Konwickim istnieje. Część z nich pcha swój wózek, jak ,,Edi'' (początek XXI wieku), część wyjechała za granicę, część utalentowanych poszła w seriale, albo po debiucie czeka z szansą na rozwój. 

Jeśli ktoś szuka prostej, szlachetnej nadziei bez haftowania cukrem zapraszam na ,,Sonatę''. Niczego wielkiego nie obiecuje, przedstawia sylwetki bez oznakowania, język jest wyrazisty. Kochacie muzykę, a po premierze ,,Elvisa'' brakowało wam spokojniejszej melodii bez pstrokacizny? Obsesyjna, kompulsywna zapalczywość do fortepianu została oddana z ogniem z automatu. Skrzynia muzyczna towarzyszy niemal przez cały seans, a relacje zacieśnia nauczycielka od gry na klawisze, która sama wychodzi z inicjatywą, aby pokazał się światu i odważył na krok, by zapisać się do poważnej szkoły muzycznej. ,,Clair de Lune'' w głośnikach zachwyca i zastanawia, jak to możliwe, że pomimo słabości mamy dary, które sprawiają, że bledną wady oświaty, choroby ustępują naszej determinacji, wściekłość i koncentracja na celu płuczą płytkość negatywnych energii zalegających w ciele, a nasza wiara w powodzenie nie pozostaje kwestią okoliczności - tylko twardej postawy, zaplanowanej umysłowo na werbel. Naturalnie - osoby cierpiące na amuzję raczej mogą zapomnieć o karierze muzycznej, ale kto wie? Może los zakpił z muzyków, którzy polegają na słuchu? 

W końcu literatura i kino nie jedno znało imię pianisty - Novecento grał na środku morza na pokładzie statku. Omijając sławę na lądzie. Albo Puszkin, co zdradliwie zadrwił z talentu i ukazał Mozarta jako błazna, co komponuje bez wysiłku. Wiara w umiejętności wystarcza, ale bez odpowiedniego nauczyciela Grzegorz przepadłby bez słowa. Kto wie, jak potoczyłaby się ścieżka, gdyby nie odkrył w sobie zażyłości, aby stukać w klawisze? Czy byłaby jakakolwiek alternatywa, gdyby zrezygnował? Czy nie jest to wystarczająca lekcja dla naszych czasów, by robić coś, nawet przeciwko światu? Przeciwko domniemanym autorytetom, nie rezygnować przy pierwszej przeszkodzie, i niczym zapytany niegdyś słynny niemiecki reżyser Rainer Fassbinder, na pytanie, jak radzisz sobie z krytyką, odpowiadać ,,Całkiem dobrze''. Kim jesteśmy, żeby marnować talent, którym nas obsypano. Byłoby to bluźnierstwem i zdradą samych siebie. 

Polska, 2021, 118'

Reż. Bartosz Blaschke, Sce. Bartosz Blaschke, zdj. Tomasz Augustynek, muz. Krzysztof Aleksander Janczak, prod. Telewizja Polska TVP, Krakowskie Biuro Festiwalowe, wyst.: Michał Sikorski, Małgorzata Foremniak, Łukasz Simlat

1 Komentarz(e):

Anonimowy pisze...

Ładny tekst

Prześlij komentarz