Gdybyśmy mieli wskazać palcem filmy, które wywierają wpływ na odbiorcę, to ,,Głód'' stanowiłby przyczółek do dyskusji, jak kino namacalnie wykrywa lęki i fobie. Oto jeden z największych tytułów lat 60. ubiegłego stulecia, co w pamięci zbiorowej stracił na memoriale, ale zyskuje na wartości, im dłużej zostaje niezauważony przez dzieci X muzy. Wybierając osobiście, które dzieło katatonicznie rezonuje z psychiką ów szwedzka-norweska produkcja trafiłaby na wszelkie konkursy, jak sprawić niespodziankę widzom, którym wydaje się, że widzieli wszystkie wybitne utwory wraz z wiedzą ze szkół, co gloryfikują jedne tematy kosztem drugich.
Pierwsza scena. Postać odwrócona tyłem do kamery. To pisarz bez środków na utrzymanie, bez korony w kieszeni, w zabłoconych butach, ze sfatygowanym ołówkiem, w potarganym kapeluszu oraz kartce, na której spisuje gorączkowe uwagi. Śledzimy delikwenta brukanymi drogami, idziemy krok w krok za Pontusem - wychudzony okularnik bez grosza przy duszy. Przeglądającego oferty pracy, marzącego o posadzie wziętego artysty. Nieposkromiony bajarz, co opowiada niestworzone historie. Przesiaduje samotnie na ławce, mieszka w obleśnej klitce. Szwenda się po lokalach, debatuje z obcymi, nieustannie dopytuje o godzinę, gdyż nie ma zegarka na własność. Kamera nie robi niczego spektakularnego, ale operatorzy doskonale fechtują obrazem, jak cień chadzamy za bohaterem w popękanej mieścinie - ze zgnilizną moralną, gdzie ubodzy ciałem kontrastują z pięknymi strojami oraz samotnością pań z dobrego domu. Tytułowy głód ma trzy końce - wiecznie ścigamy za jedzeniem, gdyż notorycznie potwierdza, że Pontus kiepsko się odżywia, prawie nie jada, a zamiast pożywnej zupy wcina notatkę, na której spisano, aby opuścił mieszkanie z dniem jutrzejszym.
Nie potrafię ukryć wielkiej estymy do aktora - Per Oscarsson zapada w szare komórki i czyni z tej historii gryzący tren. To wybitna postać, nie mniej fascynująca niż James Mason w ,,Niepotrzebni mogą odejść'' z 1947 r. czy Zbigniew Cebulski w ,,Popiół i diament'' (rocznik 58'). Zresztą wymienione tytuły cechuje również wysokiej jakości uroda oraz blask, czuły dotyk zdjęcia, poetyckie sceny wezbrane z szalejącej rzeki (w ,,Niepotrzebni mogą odejść'' bąbelki w szklance ociekające zagubioną twarzą, w ,,Popiół i diament'' płonące kieliszki za zmarłych, a w ,,Głodzie'' senne fantasmagorie w pogoni za niespełnioną fantazją). Nie uciekając od polskich wątków - nie wolno zapominać o sugestywnej muzyce Krzysztofa Komedy, który newralgicznie uderza w poważne tony niejednokrotnie budząc dyskomfort w odbiornikach. Kompozytor dociska pedał, co jeszcze podkręca czy prowadzi do zaburzeń naszego protagonisty szalejącego między marą, urojeniem, a pieskim życiem uganiającym się za nowymi doznaniami.
Ssący głód żołądka, nie mniejszy głód wrażeń i głód współczucia nad mglistym światem. Ludzie w szkiełku kamery zdają się być coraz mniej wyraźni, i to wzrok psuje się od braku składników w diecie, czy miejski partykularz jest nie do zniesienia dla pary oczu? Czuć tu wszędobylski brud, młodsi dokuczają starszym, piękni szepczą o osobnikach w pobrudzonych spodniach, wałęsających się w bocznych alejkach. Surrealizm epoki z marnością Boga, który nie jest w stanie ingerować w ziemski byt. Jak pętla u Marka Hłaski zaciska się z każdym kłamstwem powielanym na ekranie, kiedy niepoprawne mitomaństwo niebezpiecznie igra z ramami rzeczywistości, gdzie panuje kult pieniądza (czyli to, czego nie posiada nasz nędzny Pontus), a normalność sąsiadów przyprawia o stan psychiatryczny (przeciwieństwo bohatera, który ględzi o dziwnych rzeczach w towarzystwie obcych jednostek wymyślając ,,fikcyjne'' postaci z ,,fikcyjnymi'' zawodami). W tej pokrętnej mózgownicy Pontusa jest błogosławiona, opatrzna światłość - bywa odrażający, a jednocześnie nie skamle o jałmużnę, kłania się gestem kapelusza przy każdej sposobności, nie traci rezolutnej śmiałości. To człowiek jednakowo nieśmiały, jak i rozochocony możliwościami - nigdy nie traci świeżego spojrzenia, a nadrealizm jego sennego włókna potrafi przewidzieć okoliczności. To film o tyle przerażający swoją szarością widzenia (podbijane czarno-białymi zdjęciami), co wybujałą wyobraźnią z zakładu dla ,,obłąkanych''.
Mijamy wzrokiem szare budynki. Anonimowy tłum. Pontusa potykającego się o przechodni, dyskutującego z poniszczonymi butami, z obowiązkowym kapeluszem na rozczochranej czaszce i popadającego w stan halucynogenny. Czy szaleństwo rzeczywistości nie stało się przyczyną jego elokwentnej paplaniny? Biedni duchem ,,żołnierze'' rzeczywistości, którzy nie potrafią żyć snem, a Pontus, wyblakła, czarna postać z innej ,,kreskówki'' sprawia, że jego koszmarne przewidzenia są mniej paskudne niż brzydka, pozorowana samotność dam w szykownym kroju. ,,Głód'', jak każde największe przedsięwzięcie filmowe nie do końca odpowiada, na wszystkie ważne pytania zawarte w obrazie. Być może, to jest ,,święty'', prawdziwe dziecko zmarnowanego Boga - wychudzony okularnik z małym wkładem, który dopisuje koleje losu na ziemi niczyjej. Kto, choć raz, odważy się obejrzeć ,,Głód'' - gwarantuję - zobaczy w kinie nasze odbicie oraz personifikację najgłębszych tajemnic czy lęków. Dlatego ląduje w zakładce (Nie)zapomniane dzieła kinematografii, gdyż za mało się o nim mówi, a po drugie, to wybitne kino z doskonałymi rolami i aktualnością, na temat, jak bieda rujnuje i histeryzuje umysł.
Dania/Szwecja/Norwegia, 1966, 112'
Reż. Henning Carlsen, Sce. Henning Carlsen, Peter Seeberg, zdj. Henning Kristiansen, muz. Krzysztof Komeda, prod. Sandrews / Studio ABC / Svenska Filminstitutet (SFI), wyst.: Gunnel Lindblom, Per Oscarsson, Carsten Byhring
0 Komentarz(e):
Prześlij komentarz