niedziela, 2 października 2022

(Nie)zapomniane dzieła kinematografii: Głód

 


Gdybyśmy mieli wskazać palcem filmy, które wywierają wpływ na odbiorcę, to ,,Głód'' stanowiłby przyczółek do dyskusji, jak kino namacalnie wykrywa lęki i fobie. Oto jeden z największych tytułów lat 60. ubiegłego stulecia, co w pamięci zbiorowej stracił na memoriale, ale zyskuje na wartości, im dłużej zostaje niezauważony przez dzieci X muzy. Wybierając osobiście, które dzieło katatonicznie rezonuje z psychiką ów szwedzka-norweska produkcja trafiłaby na wszelkie konkursy, jak sprawić niespodziankę widzom, którym wydaje się, że widzieli wszystkie wybitne utwory wraz z wiedzą ze szkół, co gloryfikują jedne tematy kosztem drugich. 

Pierwsza scena. Postać odwrócona tyłem do kamery. To pisarz bez środków na utrzymanie, bez korony w kieszeni, w zabłoconych butach, ze sfatygowanym ołówkiem, w potarganym kapeluszu oraz kartce, na której spisuje gorączkowe uwagi. Śledzimy delikwenta brukanymi drogami, idziemy krok w krok za Pontusem - wychudzony okularnik bez grosza przy duszy. Przeglądającego oferty pracy, marzącego o posadzie wziętego artysty. Nieposkromiony bajarz, co opowiada niestworzone historie. Przesiaduje samotnie na ławce, mieszka w obleśnej klitce. Szwenda się po lokalach, debatuje z obcymi, nieustannie dopytuje o godzinę, gdyż nie ma zegarka na własność. Kamera nie robi niczego spektakularnego, ale operatorzy doskonale fechtują obrazem, jak cień chadzamy za bohaterem w popękanej mieścinie - ze zgnilizną moralną, gdzie ubodzy ciałem kontrastują z pięknymi strojami oraz samotnością pań z dobrego domu. Tytułowy głód ma trzy końce - wiecznie ścigamy za jedzeniem, gdyż notorycznie potwierdza, że Pontus kiepsko się odżywia, prawie nie jada, a zamiast pożywnej zupy wcina notatkę, na której spisano, aby opuścił mieszkanie z dniem jutrzejszym. 


Wszędzie zawieszone mięsa, kuchnie z posiłkiem, kolejki za dostawą pożywienia, a tymczasem on śni o pojedynku z psem o kawałek kości. Odzwyczaił się od regularnego jedzenia, jest jak wieszak, na który wisi zasłużony kapelusz z przedziałką, oprawki na nosie i włosy, które wypadają z braku dostępnych witamin. Drugi głód - wieczne notatki. Nasz blady pisarzyna nie potrafi przestać pisać, potrzebuje ciszy i odosobnienia. Nie rozstaje się z małym ,,piórem'' (czyli drobnym ołówkiem), ciągle coś koryguje, poprawia, niedbale zapisuje na murku czy na kolanie. Lecz prawdziwy głód, to szukanie kobiety, za którą się ogania, majaczy za kotarą nocy. Prześladuje go w wizjach - pragnienie zbliżenia, i jak w mezaliansie - on z niższej ,,klasy społecznej''. Biedak, który nie przyzna, że nie ma pieniędzy, a resztę oddaje łachmytom oraz osobom, które z widzenia wydają się nie mieć szczęśliwego, dostatniego życia. Ciągła tułaczka za kilkoma koronami, które dla Pontusa nic nie znaczą. Woli swój świat. Obdarty z godności, ale za to wnikliwy umysł jako należyta rekompensata za trudy egzystencji. Ciążąca desperacja, aby szukać ukojenia w pisarstwie, na wypowiadaniu słów, które mijają się z faktem.

Nie potrafię ukryć wielkiej estymy do aktora - Per Oscarsson zapada w szare komórki i czyni z tej historii gryzący tren. To wybitna postać, nie mniej fascynująca niż James Mason w ,,Niepotrzebni mogą odejść'' z 1947 r. czy Zbigniew Cebulski w ,,Popiół i diament'' (rocznik 58'). Zresztą wymienione tytuły cechuje również wysokiej jakości uroda oraz blask, czuły dotyk zdjęcia, poetyckie sceny wezbrane z szalejącej rzeki (w ,,Niepotrzebni mogą odejść'' bąbelki w szklance ociekające zagubioną twarzą, w ,,Popiół i diament'' płonące kieliszki za zmarłych, a w ,,Głodzie'' senne fantasmagorie w pogoni za niespełnioną fantazją). Nie uciekając od polskich wątków - nie wolno zapominać o sugestywnej muzyce Krzysztofa Komedy, który newralgicznie uderza w poważne tony niejednokrotnie budząc dyskomfort w odbiornikach. Kompozytor dociska pedał, co jeszcze podkręca czy prowadzi do zaburzeń naszego protagonisty szalejącego między marą, urojeniem, a pieskim życiem uganiającym się za nowymi doznaniami. 

Ssący głód żołądka, nie mniejszy głód wrażeń i głód współczucia nad mglistym światem. Ludzie w szkiełku kamery zdają się być coraz mniej wyraźni, i to wzrok psuje się od braku składników w diecie, czy miejski partykularz jest nie do zniesienia dla pary oczu? Czuć tu wszędobylski brud, młodsi dokuczają starszym, piękni szepczą o osobnikach w pobrudzonych spodniach, wałęsających się w bocznych alejkach. Surrealizm epoki z marnością Boga, który nie jest w stanie ingerować w ziemski byt. Jak pętla u Marka Hłaski zaciska się z każdym kłamstwem powielanym na ekranie, kiedy niepoprawne mitomaństwo niebezpiecznie igra z ramami rzeczywistości, gdzie panuje kult pieniądza (czyli to, czego nie posiada nasz nędzny Pontus), a normalność sąsiadów przyprawia o stan psychiatryczny (przeciwieństwo bohatera, który ględzi o dziwnych rzeczach w towarzystwie obcych jednostek wymyślając ,,fikcyjne'' postaci z ,,fikcyjnymi'' zawodami). W tej pokrętnej mózgownicy Pontusa jest błogosławiona, opatrzna światłość - bywa odrażający, a jednocześnie nie skamle o jałmużnę, kłania się gestem kapelusza przy każdej sposobności, nie traci rezolutnej śmiałości. To człowiek jednakowo nieśmiały, jak i rozochocony możliwościami - nigdy nie traci świeżego spojrzenia, a nadrealizm jego sennego włókna potrafi przewidzieć okoliczności. To film o tyle przerażający swoją szarością widzenia (podbijane czarno-białymi zdjęciami), co wybujałą wyobraźnią z zakładu dla ,,obłąkanych''. 



Mijamy wzrokiem szare budynki. Anonimowy tłum. Pontusa potykającego się o przechodni, dyskutującego z poniszczonymi butami, z obowiązkowym kapeluszem na rozczochranej czaszce i popadającego w stan halucynogenny. Czy szaleństwo rzeczywistości nie stało się przyczyną jego elokwentnej paplaniny? Biedni duchem ,,żołnierze'' rzeczywistości, którzy nie potrafią żyć snem, a Pontus, wyblakła, czarna postać z innej ,,kreskówki'' sprawia, że jego koszmarne przewidzenia są mniej paskudne niż brzydka, pozorowana samotność dam w szykownym kroju. ,,Głód'', jak każde największe przedsięwzięcie filmowe nie do końca odpowiada, na wszystkie ważne pytania zawarte w obrazie. Być może, to jest ,,święty'', prawdziwe dziecko zmarnowanego Boga - wychudzony okularnik z małym wkładem, który dopisuje koleje losu na ziemi niczyjej. Kto, choć raz, odważy się obejrzeć ,,Głód'' - gwarantuję - zobaczy w kinie nasze odbicie oraz personifikację najgłębszych tajemnic czy lęków. Dlatego ląduje w zakładce (Nie)zapomniane dzieła kinematografii, gdyż za mało się o nim mówi, a po drugie, to wybitne kino z doskonałymi rolami i aktualnością, na temat, jak bieda rujnuje i histeryzuje umysł. 

Dania/Szwecja/Norwegia, 1966, 112'

Reż. Henning Carlsen, Sce. Henning CarlsenPeter Seeberg, zdj. Henning Kristiansen, muz. Krzysztof Komeda, prod. Sandrews / Studio ABC / Svenska Filminstitutet (SFI), wyst.: Gunnel Lindblom, Per Oscarsson, Carsten Byhring

0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz