środa, 15 października 2014

World War Z - Apokalipsa bez dramatu


Zombi regularnie atakuje Ziemię, że cudem jest, że jeszcze żyjemy. Zombi opanowało widza - widać ich działalność wszędzie, gdzie się napatoczę. W serialach telewizyjnych, grach komputerowych - po sieci rozprzestrzeniły się w DayZ. Wyczuwam je w komiksach, na okładkach gazet. Są coroczne imprezy Zombie Walk (marsz żywych trupów), które zrzeszają hurtową ilość fanów tych szkaradnych ludzi po szkodzie, przez ugryzienie. World War Z chce dołączyć do zebraniny produkcji, które wyeksploatowały temat do cna - do granic możliwości.


Bohaterem ludzkości ma zostać Brat Pitt - pracownik ONZ, który porzucił pracę dla dzieci, by zająć się robieniem naleśników w kuchni! Na krótko po tym, świat ogarnia zarazę, otoczoną przez hordy zombie, o której dowiadujemy się przed poznaniem miejscowej, przykładnie kochającej się wzajemnie rodziny. Montaż złożony z robactwa i stworzeń zjadających się według ustaleń łańcucha pokarmowego to preludium i zapowiedź nadciągającego chaosu w metropolii. To nie będą zwykłe szwendacze - poruszające się z kulą u nogi. Zastąpiono ich biegaczami - gonią za zwierzyną przynajmniej w takim stopniu jak w Świcie żywych trupów Zacka Snydera. Charakteryzatorzy mieli ręce pełne roboty, ale gdzieniegdzie pracuje komputer za sztab osób. 

Brat Pitt jest spokojnym człowiekiem, nie robi rabanu, gdy ujrzy zmutowanych ludzi. Opanowanie, kiedy stado matołów ucieka w popłochu przynosi rezultat, gdyż zauważa to, czego inni nie dostrzegają. Fala rozszalałych żywych trupów posila się tłumem, natomiast heros tej historii otrzymuje schronienie dla całej rodziny, w zamian za rozwiązanie tajemnicy wirusa, który jest odpowiedzialny za niszczenie gatunku ludzkiego.



World War Z nie jest filmem, który ma zaskakiwać, wzruszyć, przerazić lub wzdrygnąć refleksją. To kino akcji świadomie stawiające na zagrywki wymyślone w pięć minut, garściami czerpiąc pomysły z blockbusterów. Krótkotrwałe napięcia zostają zastąpione humorem albo nieskomplikowaną sytuacją. I jak to w filmach amerykańskich - wszystko się tłumaczy, aby nie było nieporozumień. Zadziwiające jest to, że to Brad Pitt został wybrany na wybawiciela. Kiedy się prawidłowo przyjrzymy, to on przynosi ze sobą kłopoty. Banda upośledzonych zombie nie potrafi się od niego odczepić. Gdziekolwiek wyruszy, scenariusz nie pozwala na ochłonięcie od zgrai przeciwników. Cierpią też stosunki rodzinne - pokazane są błaho i bez fantazji. Prawda jest niestety taka, że gdyby nie Pitt, to nikt nie ruszyłby palcem, żeby interweniować i dowiedzieć się, co spowodowało zarazę. Czekają, aż to on dojdzie do kluczowych wniosków, bo pozostali to ślepcy robiący za masę, okazują się co najwyżej pomagierami, bo nie ma z nich większego pożytku. 




World War Z jest produkcją strawną do przejrzenia. To lekkie, stylowe, niezobowiązujące dzieło na wygłodniały wieczór. Nie ma wyrazistych postaci drugoplanowych - to film stworzony z myślą o jednym aktorze, który miał zaprosić do kin jego wielbicieli. Można się dobrze bawić, ale najlepiej wtedy, gdy zapomnicie o analizowaniu, jak toczy się akcja. I nie oglądajcie, kiedy nie dopuszczacie myśli, że zombi potrafi przechytrzyć człowieka!

Wojna z zombiakami online

0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz