czwartek, 18 kwietnia 2024

Ministerstwo Niedżentelmeńskiej Wojny - Ritchie powraca, ale po co?

 


Na skute lody Arktyki, dlaczego autorzy są potwornie leniwi oraz kręcą pulpową opowieść opartą na faktach? Guy Ritchie powraca z niepoważnym filmem, gdzie naziści, to śmieszne, komiksowe błazny (brakuje jedynie czerwonych pomponików na czapkach, żeby było zabawniej), a bohaterowie są nadludzcy i mają oko do strzelania, jak boty z ,,Unreal Tournament''. Od pierwszej sceny przeczuwałem, że historia nie będzie interesująca, a kino zawęża pole bitwy do quasi-szpiegowskiego dramatu bez dramatu, a nabuzowana akcja ma przypieczętować jego kampową, mdłą stylistykę. Biega sobie scenariusz od jednej uroczej scenerii do drugiej, a po seansie czuję się wypalony, jak Michael Jordan po nieudanym epizodzie w karierze baseballisty. Quo vadis, cinema? Dokąd pędzisz w bezmiarze swej tandety?

Mimoza filmowa została oparta na książce korespondenta wojennego Damiena Lewisa o tym samym tytule, która opowiada prawdziwą historię niesankcjonowanej brytyjskiej misji wojskowej, mającej na celu zatopienie niemieckich statków, które zaopatrywały wszystkie ich U-Booty wokół hiszpańskiej wyspy Fernando Po podczas II wojny światowej. Film zwraca również uwagę na to, że historia pochodzi z dokumentów, z pierwszej kadencji Winstona Churchilla, które zostały odtajnione w 2016 roku. Akcja ,,Ministerstwo Niedżentelmeńskiej Wojny'' ma miejsce w 1942 r. Na pierwszy rzut oka wygląda jak komedia kumpelska, niż pełnoprawny thriller historyczny, który miał emocjonować, a jest kawałkiem zbitego żelaza z nieśmiertelnymi protagonistami, gdyż nigdy nie doznają obrażeń, zabijając czy dobijając jednostki, jak Terminatorzy z przyszłości - bez żadnych konsekwencji.

W ostatnich latach popkultura sprawiła, że naziści celowo są przedstawiani, jak pajace bez cienia intelektu. Strzelanie do Niemców stało się równie modne w grach komputerowych, jak na ekranach kin, więc każdy forsuje podobną taktykę, aby wyśmiać III Rzeszę, i udowodnić wszystkim wkoło, że byli to kretyni bez mózgu. Autentycznie - mam wrażenie, że Guy Ritchie, który słynął z dobrego, soczystego, brytyjskiego humoru zamienił się w hollywoodzką gwiazdeczkę, która nie chce niczego od kinematografii, jak zabawy bez suspensu. Nie poznaję tego filmowcy - kiedyś kręcił wyraziste filmy akcji z domieszką brutalnego dowcipu, a na obecnym etapie jest suchym autorem, któremu przestało zależeć na jakości produkcji. Wygląda, jak marne popłuczyny po ,,Bękartach wojny'' oraz ,,Sisu'', gdzie naziole byli wyśmiewani, ale z umiarem, gdyż mieli w szeregach niebezpiecznych barbarzyńców. Tymczasem Guy Ritchie bierze giwerę do ręki i strzela do niemieckich żołnierzy bez żadnego napięcia. Trupy lądują na ziemi w ilościach przytłaczających sumienie widza, przekraczając zdrowy rozsądek oraz porządek na ekranie. To serwowanie zabójstwa na skalę masową. Jakby to bohaterowie stanowili większe zagrożenie dla świata niż armia Hitlera, co brzmi absurdalnie, bo taki to film - bezmyślny i niepotrzebny.

Widać, że luźno bazuje na autentycznych wydarzeniach, bo historia forsuje przekoksowanych twardzieli. Winston Churchill (Rory Kinnear) tworzy tajny zespół, który ma zakłócić nazistowskie linie zaopatrzeniowe. W skład drużyny, dowodzonej przez Gusa Marcha-Phillipsa (Henry Cavill), wchodzą takie osobistości, jak władający łukiem i strzałami Anders Lassen (Alan Ritchson), ekspert od materiałów wybuchowych Freddy Alvarez (Henry Golding) oraz znacznie mniej wyraźnie zarysowany Geoffrey Appleyard. Ich pierwszym zadaniem jest potajemne zastrzelenie U-Boota w neutralnym porcie. Henry Cavill (niegdyś Wiedźmin) rozumie koncepcję tego niepoukładanego bałaganu, gdyż wystawia język jak szaleniec, śmieje się z planów komandora, kosząc złoczyńców, jak awatar z gry komputerowej. Jeśli ktoś pamięta takie dzieła popkultury, jak ,,Liga Niezwykłych Dżentelmenów'' (później powstała nieszczęsna adaptacja filmowa) Alana Moore, to zrozumie, w jakich warunkach czy okolicznościach się obracamy. Kradniemy znane motywy z literatury czy kina, a potem mieszamy w katalizator wybuchowy. O ile Alan Moore wiedział, jak opowiadać ze szczegółami w swojej pracy kreślarskiej, w formie komiksu, to Ritchie rzuca ochłapy dla widzów. Prezentując komiksową przemoc, gdzie wystrzały mordują dziesiątki nazistów na ekranie, a ich brawura onieśmiela popisy agenta 007. 



Na miłość boską, to gorsze niż komiksowi złoczyńcy z serii Jamesa Bonda, bo on przynajmniej wpadał w tarapaty, a nasza dzielna gromadka z tej produkcji nigdy nie wchodzi w zastawiane sidła, ignorując potęgę III Rzeszy. Jest to bzdurne, nieśmieszne, bo produkcja serwuje czerstwe dowcipy, a zamiast tworzyć intrygującą szpiegowską akcję, w stylu ,,Polowanie na Czerwony Październik'' - jest miernym kopistą, który nie potrafi niczego fascynującego przekazać. Śledzę losy obojętnym wzrokiem, zerkam na zegarek, i czekam, aż w końcu naziści wezmą odwet. Nic z tego. Co prawda, ta tajna grupa zrewolucjonizowała sposób prowadzenia działań wojennych, stosując nieortodoksyjne i bezwzględne taktyki, które przeciwstawiały się tradycyjnym pojęciom honoru i rycerskości, ale film nigdy nie pokazuje ich jako ludzi, lecz nadludzi, którzy są nieomylni i za każdym razem drwią z ryzyka, co sprawia, że kino jest nieautentyczne. 

To dwugodzinne smarowanie się krwią jest prostackie, gdybym chciał zobaczyć komiksową przemoc, to zerknąłbym do ,,Jonaha Hex'' (wybitnego antybohatera w uniwersum DC), a nie leciał na pokaz premierowy pana Ritchie'go. Dawno nie widziałem równie niepotrzebnego, nieciekawego, nieśmiesznego teatru działań opartego na prawdziwej historii! Bohaterowie są sztuczni, konflikt rozdarty między fikcją a faktami, zaś niemieccy żołnierze są jacyś nieswoi. Zachowując się zbyt grzecznie oraz służąc jako pokarm, czy gąbka nasiąkająca serią wystrzałów. Wyglądają jak tarcze strzelnicze na treningu w wojsku niż żywe istoty! Poważnie! Nie wiem, co chciał przekazać filmowiec. Jest niezdecydowany, czy tworzy ahistoryczny projekt, czy kampowy bibelot dla widowni, która nie oczekuje od kina niczego więcej niż bezmyślnej przemocy, stylowo komiksowej, bez ładunku emocjonalnego. 

USA, Wielka Brytania, Turcja, 2024, 120'

Reż. Guy Ritchie, Sce. Paul Tamasy, Eric Johnson, Arash Amel, Zdj. Ed Wild, Muz. Christopher Benstead, prod. Black Bear, Lionsgate Films, Jerry Bruckheimer Films, wyst.: Henry Cavill, Alan Ritchson, Alex Pettyfer, Eiza Gonzalez, Cary Elwes



0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz