niedziela, 12 listopada 2023

To może boleć - Frustracji lekka pianka

 


Chciałoby się rzec, jakie czasy, takie filmy o miłości, czyli bezpłciowe, bezemocjonalne i spłycone, jak relacje na Instagramie. Polski tytuł ,,To może boleć'' idealnie nakreśla moje odczucia względem kinematografii, która nie potrafi opowiadać o tym, czego pragniemy. Odnajdując substytut w wynalazkach typu media społecznościowe, rutynowa praca, papierosy, alkohol czy gry wideo, o których mądrzy youtuberzy wypowiadają się, że dzisiejsza branża gamingowa umiera, jak umiera kino przez deficyt uwagi. Utopiści, którzy wierzą, że laleczki zastąpią prawdziwe kobiety, a cyberprzestrzeń naprawi nasze relacje międzyludzkie. Są równie nienormalni, jak ci, którzy wierzą, że związki sprowadzają się do wspólnej wizyty na zakupy. 

Sam koncept jest tak sprzeczny z naturą związków, że aż prosi się o wulgarny komentarz, czego nie zrobię, dla ucieszy wariatów, którzy lubią przeklinać dzień w dzień. Spora część mężczyzn chyba zapomniała, że czasem wystarczy się uśmiechnąć, by kobieta odpowiedziała ci uśmiechem. Czy to takie trudne rozmawiać o uczuciach, dolegliwościach, o naszych zamiarach czy celach? Doprawdy, wszyscy tacy wygadani na co dzień, a przychodzi co do czego, to cichosza - żaden/żadna nie mrugnie. Nie ma chyba nic gorszego w związkach niż dzielący nas dystans, a główna para taka jest - mdła, odseparowana, nie ma żadnej chemii, odskoczni od bełkotliwych jednogłosek. 

Apple TV +, jedna z tych stacji konkurująca z korporacyjnym Netflixem w zapowiedziach kreuje produkcję na romantyczny dramat Sci-Fi. Zabawne, jak pęknięta gumka od spodni. Tzw. Instytut Miłości to, rzekomo, przyszła nadzieja dla ludzkości, gdzie sprawdzają, coś w formie eksperymentu, inżynieryjnej implikacji, jak usunąć wszelkie ślady niepewności, co do wyboru naszego partnera. Jakieś naukowe brednie i ustalenia, czy warto z kimś nawiązywać kontakt intymny, by przypadkiem nie okazało się, że ktoś jest niemądry lub niedoprecyzowany do naszej natury chemicznej powstałej w głowie. Jak niby działa ów eksperyment socjologiczny? Prosta sprawa - wyrywają ci paznokieć, a wtem czekają na wynik, czy jest pozytywny, czy negatywny. I czy warto angażować się w jakąkolwiek relację z drugą osobą. Już pomijam kretynizm, jaki dobrano do koncepcji fantastycznej, ale na Teutatesa!, to musi być wiarygodne, doprecyzowane, rozwinięte! A co robią twórcy? Ano nic!

Irytujący na każdym zakręcie scenariuszowym, frustrujący przez to, że jest niezdiagnozowany. Nie mamy pojęcia, jaki to czas - bliżej nieokreślona przyszłość. W jaki sposób działania Instytutu Miłości przeszły w stan pełnej akceptacji czy zrozumienia? Dlaczego wyrywanie paznokci wygląda w filmie leciutko, jak skakanie po słomie, przecież to ból nie do zniesienia! Niekonsekwencja scenarzysty aż drapie po głowie! Nie ma nic przemyślanego, bo twórca jest leniwy, jak leniwiec. Lubi udawać głębię, tam gdzie jej nie ma. To smętne, depresyjne kino, po którym masz ochotę wziąć pistolet kalibru 17,3mm (co przebija ściany działowe) i strzelić sobie w głowę, masz ochotę przegryźć sobie tętnicę szyjną, żeby nie oglądać tego spektaklu, który rujnuje naturalny rytm budowania związków. Prawdziwych, a nie wydumanych na potrzeby kinematografii! Powinno się batożyć scenarzystów za ich tępe podejście do rzeczywistości, z której zrobili lalkę voodoo, którą okaleczają z immersji, instynktów naturalnych czy współodczuwania. To banalny, zafiksowany na punkcie technologii bełkot, który degraduje związki do roli jakiegoś bezpiecznika elektromagnetycznego. Co za żart z prawdziwej euforii, kiedy jesteś w związku!

Żałuję, że Kyle Smith - jeden z ulubionych krytyków amerykańskich piszących dla Wall Street Journal nie opublikował o tej produkcji opinii, bo jestem pewien, że potępiłby ją równie mocno, co prezentuję na blogu. W jaki sposób wyrywanie paznokci ma oznaczać, że skalibrujesz partnera, z którym masz utrzymać kontakt? Czy dzisiaj, żeby być w związku, musisz się okaleczać, deprymować i wygłupiać przed dziewczyną? Co jest z tym światem nie tak, czy już wszystkim, włącznie z filmowcami, odbiło? Już większą przyjemnością byłoby mieć katastroficzny związek, który zakończył się na przedefiniowanym cytacie ,,Żyli długo i nieszczęśliwie''. Doprawdy - lepiej cierpieć z powodu nieporozumień, niż mitrężyć czas na produkcje, które udowadniają, że o miłości nic nie wiedzą. Albo próbują udawać, że byli kiedykolwiek w namiętnym związku, gdzie tango, wypad do zoo i pocałunek z języczkiem decydowały o blaskach intymności. 


Eleganckie i ponure przestrzenie oraz korytarze zmierzają ku niezdefiniowanej dystopii, bynajmniej nie na miarę Alt-Life (alternatywnego komiksu łączącego elementy wolności artystycznej Jodorowsky'ego z matrycą od ,,Matrixa'' o erotycznej liryce), pary, które mają problem z samodzielnym podejmowaniem decyzji. Mamy tutaj Annę, która tkwi w marazmie, nie potrafi odejść od partnera, z którym jest nieszczęśliwa - przypominają się toksyczne związki na miarę Emily Bronte. Dlaczego trwa w przegranej relacji, skoro widać, że jest wyczerpana, a jej dawna miłość zachowuje się jak trupi wynalazek Romero? Anna ukrywa przed chłopakiem, że zatrudnia się w Instytucie Miłości, prowadzi sekretne spotkania, piętrzy intrygę między nią a Amirem z Instytutu, który z początku nie zauważa jej dyskretnych sygnałów, że jest nim zainteresowana. Ech, klasyka, kiedy w dzisiejszych związkach widzisz, jak ludzie notorycznie się okłamują i jeszcze się tym chlubią! Co za bezczelność! Maniera nie do zniesienia.

Poza tym, po co koncepty fantastyczne i używanie ram science-fiction, skoro cały film opierasz na banałach, sentencyjnych, ociężałych dialogach dla niespełnionych kobiet? Po co ci to całe Sci-Fi, skoro masz to gdzieś, panie reżyserze? Jesteś tam, halo, panie reżyserze? Nikt nie odpowiada, bo i po co, skoro cała koncepcja boli, jak tytuł na papierze. Film jest nieprawdopodobny, sprzeczny ideologicznie, męczący i wykuty z szablonu dla pań, które nie mają nic lepszego do roboty. A niech tylko jakiś mężczyzna powie, że mu się to podoba, to chyba stracę wiarę w ludzkość. Nie no, żartuję, przecież macie prawo to lubić. Tylko mam jedno ale: to film niebezpieczny dla pokolenia, które zapomniało wyjść na randkę bez telefonu! 

Tutaj wszystko leży: dramaturgia, związki, skutek oraz przyczyna, sens, dlaczego kobieta wiążę się z mężczyzną, dlaczego mężczyźni zabiegają o kobiety, i tak dalej, i tak dalej, a ja jestem już zmęczony narzekaniem na kolejny film, który robi sobie ze mnie jaja i ma to gdzieś, że promuje technologię jako wyjście dla nieskoordynowanych, nieświadomych ludzi, którzy sami nie wiedzą, dlaczego wchodzą w związki. I czemu to służy. Bo okazuje się, że miłość, to tylko słowo w XXI wieku, i nikt nie potrafi opowiadać o uczuciach, jak bohaterowie ,,Lola'' - w debiucie od Jacquesa Demy.

USA/Wielka Brytania, 2023, 113'

Reż. Christos Nikou, Sce.Christos Nikou, Stavros Raptis, zdj. Marcell Rev, Kos. Bina Daigeler, prod. Dirty Films/FilmNation Entertainment, wyst.: Jeremy Allen White, Jessie Buckley, Riz Ahmed, Annie Murphy

2 Komentarz(e):

Ratings pisze...

Your post is a masterpiece—brilliant, insightful, and thoroughly engaging. Thanks for sharing your valuable perspective with us!

Chris pisze...

Thank you so much. I painted my own opinion. When others are afraid of strong words.

Prześlij komentarz