wtorek, 4 kwietnia 2023

Recenzja przedpremierowa: Suzume


Polskie kina coraz śmielej zerkają do kraju kwitnącej wiśni wyświetlając anime na dużym ekranie, co niegdyś nie było standardem - japońskie animacje tworzone przez specjalistów to dawniej rarytas na naszym rynku. Ostatnio pojawiły się takie rzeczy, jak ,,Jujutsu Kaisen 0'' (prequel serii) czy ,,Belle'' (o wirtualnych światach wymieszane z Piękną i Bestią, lecz mało bliskie wersji Jeana Cocteau). Sam autor przyznał, że pomysł na ,,Suzume'' wpadł podczas spaceru nocą słuchając piosenki pewnego zespołu Radwimps. Będzie to problematyczna recenzja, gdyż sama historia jest problematyczna - z góry ostrzegam. 

,,Suzume'' opowiada o młodej, siedemnastoletniej dziewczynie, która przeżywa głębokie sny o matce, zakochuje się od pierwszego wejrzenia w tajemniczym mężczyźnie, którego mija podczas jazdy rowerem do szkoły. Odkrywa w ruinach drzwi do równoległego świata duchów i stara się pomóc poznanej osobie (Souta), aby pozamykać wrota dzielące między Ziemianami a starożytnymi robakami (byty doprowadzające kraj do licznych trzęsień). W Japonii trzęsienia ziemi są normą, więc taka koncepcja bywa mało wiarygodna, ale nie będę się czepiał. Potrafię to zaakceptować jako nośnik opowieści.

Naturalnie, na pierwszy rzut oka - wymalowane tła pieszczą oczy, reżyseria koreluje między niespiesznym kinem drogi, a składanką muzyczną w kontraście do niezbyt przemyślanych ,,błysków'' (w trójwymiarowej kompozycji) podczas ataku robaka, gdy złowrogie istoty wydobywają się z drzwi, które należy pozamykać dla dobra społeczeństwa czy narodu. Cała koncepcja opowieści polega na prostym schemacie - wędrujemy przez śliczne plansze, aby pozamykać nagrobki przypominające mitologię o Pandorze. Gdzieś wisi japońskie przywiązanie do przodków, wierzenia w shinto, dlatego duchy ujawniają się niczym monstra o animalistycznym zacięciu. Tajemniczy kot Daijin wyrwany z jednych takich ,,świątyń'' (drzwi) poniekąd gra złoczyńcę, jako przeciwwagę dla słodkiej natury małych sierściuchów. Od tej chwili wchodzimy w dziwną, melodramatyczną puentę historii, a mężczyzna (Souta) zamienia się w przedmiot na czterech nogach, w krzesło. 

Popkulturowy nadrealizm w stylu Salvadora Dali częściej ginie w ogniu wybijających z rytmu dialogów, koślawych psychologicznie postaci, gdzie relacje są niewiarygodne, niedogotowane oraz niedoprecyzowane. Przepełnione komediową hucpą, fizycznym bólem mężczyzny, który wpadł w klątwę zaczarowanego krzesła. Nie czuć ani powagi sytuacji, ani chemii, aby związek zyskał realny kształt. Niestety, z Makoto Shinkai zaczyna robić się David Cage ery poststrukturalizmu. Nieco nadętej, pretensjonalnej opowieści o dojrzewaniu, zakazanej miłości, ratowaniu Japonii, życiu pozagrobowym oraz ładowania wszystkiego, co przyjdzie do głowy twórcom w jednej, zamkniętej historii. Problemem wydaje się banalny konstrukt, uzewnętrznianie emocji na poziomie szargania strun w instrumencie muzycznym oraz brak spójnej narracji. Epizodyczna przygoda nie nosi w sobie znamiona szczytnych epopei - za to jest głośnym manifestem, jak młodzi zagubili się w swoich marzeniach o idealnej miłości. Przejawiając niedojrzałość i ,,zakochanie'' do własnego wyobrażenia o miłości. Jak klucz do drzwi symbolizuje zamknięcie pewnego etapu w naszym życiu. 


Inwazja robaków to nic innego jak prymitywny kataklizm uderzający w hipocentrum zdarzeń. Nie czuć żadnego zagrożenia, wyższej stawki o przetrwanie. Shinkai jest wspaniałym reżyserem, bo dba o detale - widać, że kocha własne ,,dziecko'', własną twórczość i przywiązanie, aby wizualnie błyszczało, ale scenarzystą jest obolałym. Nie potrafi przekonać widza do zawieszenia niewiary, a wybrana para, gdzie młoda dziewczyna rozmawia z krzesłem (który jest mężczyzną) - zwyczajnie budzi dyskomfort emocjonalny. Poprzednie dokonania animatora, tj. ,,Kimi no Na wa'' czy ,,5 centymetrów na sekundę'' mimo że bywały sentymentalne bądź przesadnie postmodernistyczne - potrafiły obronić się wizją, wybranym dramatem. Tutaj dodatkowym problemem są postacie poboczne, gdyż pojawiają się z jednej, konkretnej przyczyny, aby popchnąć fabułę do przodu, a nie, żeby ją rozwijać. Przez co wychodzi z tego taki pusty slogan - ratujmy świat od przyrody, która zbuntowała się, ale dlaczego? Nie mam pojęcia. Klęski żywiołowe zawsze będą towarzyszyć ludzkości - nic na to nie poradzimy. 

Ma świetne panoramiczne sceny, bo Shinkai potrafi czarować estetycznym pięknem, ale to przestało budzić podziw, kiedy zdałem sobie sprawę, że historia do niczego nie prowadzi. Nie ma żadnych konkluzji, chociażby aforyzmów, które stosował w poprzednich dokonaniach. I jak w tej piosence Radwimps ,,ludzie są mirażem''. To powoduje konfudujące wrażenie, że nic nie jest prawdziwe. Mogę, co prawda pochwalić slapstickowe momenty, jak mężczyzna-krzesło rozbija się niefortunnie, docenić przyjazną atmosferę w pubie z nostalgiczną nutą, aby przypomnieć stare dobre czasy i stary dobry miejski funk, ale to pojedyncze chwile, które nie ratują go od nieprzemyślanych decyzji scenariuszowych. Wraz z kotem Daijin, który miał działać jako antagonista, a w rzeczywistości okazuje się kimś innym, przez co zakończenie podkreśla absurd historii. Paradoksalnie - ,,Suzume'' podobał mi się najbardziej, kiedy nikt nie myśli o ratowaniu świata, śmierci, alegoriach i spotkaniach z nieznajomymi, lecz kontempluje prostotę życia. Mono no aware nigdy nie przestanie być ślepym zakrętem w historii kina. 

Japonia, 2022, 122'

Reż. Makoto Shinkai, Sce. Makoto Shinkai, muz. Kazuma Jinnouchi, Radwimps, prod. United International Pictures Sp z o. o., wyst.: Eri Fukatsu (głos), Nanoka Hara (głos), Hokuto Matsumura (głos)

4 Komentarz(e):

Anonimowy pisze...

fatalny styl pisania. wyświechtana "recenzja", która czepia się bajki, że jest bajką. Piszesz jakbyś oczekiwał poważnego kina, a to dość typowy przedstawiciel anime. żeby nie było ja nie oceniam tego filmu jakoś super dobrze, bo też mi się nie klei kilka scen itp, ale mam warażenie ,że za bardzo "fancy" chcesz być w pisaniu

Chris pisze...

W którym miejscu czepiam się, że bajka jest bajką, przepraszam? Nie ma czegoś takiego, jak ,,fancy'' pisarstwo. W takim razie wymyślne pisarstwo przypiszmy wszystkim pisarzom: od Prousta, do Cunninghama. Nie oczekuję, że każdy będzie zadowolony z recepty na recenzję, którą zaprezentowałem. Zdaje sobie sprawę, że komuś może wadzić styl czy zawoalowane treści podjęte w temacie, ale na tym polega recenzja, gdyż nie chciałem, by uległa spłaszczeniu, dlatego odnoszę się do japońskiej kultury (czyli wierzenia w Shinto, między innymi). Mimo to. Pozdrawiam.

Anonimowy pisze...

Krzeslo na trzech nogach, nie czterech. Poza tym generalnie sie zgadzam, film jest pustawy ale moze dlatego, ze grupa docelowa sa nastolatkowie. To nie Ghibli, ktore powaznie traktowalo kazdego widza i uderzalo do jego dojrzalosci intelektualnej i emocjonalnej. Nic z tych rzeczy. Ale proste filmy, jak ten, sa takze potrzebne.

Chris pisze...

No, głównie lata na trzech nogach. Nie wiem, czy takie sztuczki były potrzebne, przez taki mechanizm fabularny - cała oś romantyczna poszła do kosza. Shinkai lubi fantasy melodramatyczne. Tym razem przeholował z własnymi pomysłami.

Prześlij komentarz