sobota, 23 lipca 2022

Kącik literacki: Stanie się czas

 Dawno nie miałem okazji zaszczycić literaturą na kanale, dlatego zakładam oddzielny wątek poświęcony książkom. W kąciku literackim będę składał hołd tytułom, które z jakiegoś powodu są ważne, inspirujące, oburzające, trwale rewitalizujące miłość do słowa. Jako miłośnik literatury fantastycznej nie mogłem odmówić sobie powrotu do autora (Poula Andersona), którego kojarzę z opowiadaniami, jak ,,Nazywam się Joe'', gdzie lądujemy na Jowiszu, z rozpadającą się tożsamością psioników poza orbitą ziemską. Albo ,,Statek'', gdzie dochodzi do wielkiej, jarmarcznej wojny intergalaktycznej w średniowiecznym nastroju. 

Poul Anderson przypisany do Złotego wieku Sci-Fi błyskawicznie zaskarbił sympatię czytelniczą i niemal z miejsca stał się twórcą, do którego zaglądam z przekonaniem, iż otrzymam solidne rzemiosło. W przeciwieństwie do innego Amerykanina, jak Philip K. Dick, co zasłynął z mocno narkotycznych wizji fantastycznych - Poul podchodzi do sprawy mniej odjazdowo. Nie kreśli zbyt wyidealizowanych bytów, nie ma schizofrenii narracyjnej, które u Philipa potrafią nabrać barw demiurgicznych (jak w przypadku niepokojącego ,,Człowieka z wysokiego zamku''). Z Poulem mam o tyle łatwiej, że wiem czego się spodziewać - czyli prostych koncepcji, które mogą wybrzmieć lub nie odpalić. 

,,Stanie się czas'' wydaje się rozbudowanym opowiadaniem. Dostajemy klarowny scenariusz oparty na ,,kosmitach'' w ludzkich skórach, o jednostkach, które potrafią przemieszczać się w czasie i przestrzeni. Jedną z takich postaci jest główny bohater, niejaki Jack Havig. Syn wojskowego, co przyszedł na świat drogą cesarki w szpitalnej loży. Drobny incydent matki sprawi, że Jack nieświadomie nauczy się ,,znikać'' i pojawiać w nieznanych okolicznościach. Stanie się podróżnikiem w czasie, chociaż nie oczekujcie wizji Wellsa - żadnych kapsuł, żadnych prymitywnych narzędzi czy arystokrackich przyjęć. Jack potrafi przemieszczać się materialnie bez pomocy urządzeń, technicznych zabawek, jedynie z czego korzysta, to coś na kształt kompasu, co umożliwia ustalić datę i cel dalekich podróży. Jack od malutkiego zafascynowany jest zagadnieniami filozoficznymi, biologią czy historią. Autor od galopującej akcji woli spokojny ton przypominający horoskop fatalistycznego miazmaty. Gdzie historia krąży od samotnego odmieńca wyrastającego na przywódcę, generała własnej woli, który z cichego chłopca wyrośnie na świadomego przybysza sięgającego do gwiazd. 

Krótkie urywki z dzieciństwa naprędce przeistaczają się w kordon historycznej pułapki. Jack będzie świadkiem wielkich przewrotów, wojen krzyżowych, makabrycznych zbrodni. Duża część akcji skupia się na terenie Bizancjum. Stambuł staje się co najmniej symboliczną stolicą powieści. A głównym źródłem konfliktu jest cykliczna, nieustanna wojna między zwaśnionymi cywilizacjami. Poul Anderson nie bawi się w wymyślne przygody, skacze po epokach, które są ważne dla postaci, dla rozwinięcia niepokoju wewnętrznego, dokąd pędzi wszechświat, i w którym miejscu stanie, by rozpaść się na kawałki, aby na nowo się odrodzić. Wykreować osobniki nieprawdopodobne - zastępując stare myślenie mityzacją rzeczywistości. Jack nie wie, czy jego moc jest przekleństwem, czy darem. Ujawnia się przed znajomym doktorem we wczesnym wieku, pragnie zobaczyć cesarstwo rzymskie, odnaleźć kogoś, kto zrozumiałby jego dolę. By dociec, do czego został stworzony i przez kogo. Autor nie tyle kreśli barwny pokaz wizyt w kręgu na osi czasu, co zadaje pytania natury starożytnej. Upodabniając się do Sokratesa, który musi wypić własny kielich z trucizną. 

Poszukiwania nowego świata, wraz z podróżnikami, którzy zataczają koło historii prowadzi prędzej czy później do raczej oczywistej bitwy między tajemniczym ludem z przyszłości, jakimi są Maurowie, a panami z przeszłości, którzy nie potrafią zrozumieć nawyków, tradycji, usposobienia obcej instancji. Nasi towarzysze muszą uczyć się języków czy obyczajów dawnych plemion, dysponować szerokim majątkiem, dostateczną wiedzą, by nie zostać wykrytym, zdemaskowanym, a w najgorszym razie - powieszonym lub zaszlachtowanym za czarnoksięstwo czy tęgie bluźnierstwa dokonane wobec starych bogów. I nie jeden raz odwiedzimy obcokrajowców. Pojawia się m.in. Krasicki, czyli polski podróżnik z osiemnastowiecznej epoki. Lecz nie spodziewajcie się, że postacie drugoplanowe mają większą rolę niż zapalnik, by odpalić wątek, jak radzą sobie podróżnicy w czasie z własnymi mocami oraz ograniczeniami. Poza Jackiem liczą się w zasadzie cztery charaktery: wielki wódz, którego nie będę zdradzał, co robi, i jakie ma plany, bo to za duże streszczenie. Jest bojownicza dziewczyna o indiańskiej krwi, nasz doktorek, który poznał sekret podróżnika, oraz dziecko z Bizancjum, które na oczach Jacka wyrośnie na bystrą damę.

Naturalnie nie oczekujcie od literatury Poula nie wiadomo jakiego franciszkanizmu bądź defetyzmu, mrocznej eskapady po ciemnych wiekach czy intryg z cyklu ,,Pieśni lodu i ognia''. Odradzam literaturę osobom, które są zaślepione partyjną, słuszną wizją w zastanej rzeczywistości. Co kochają się w bzdurnych konfliktach politycznych i ideowych, które są zakałą tej planety. Tych, co charakteryzuje brak dystansu do tego, co mówią inni. Autor żadnej epoki nie faworyzuje, jedynie pokazuje pewien proces, jak kształtują się i rujnują kolejne pokolenia. Jak podróżnicy potrafią być bardziej zagubieni niż samoświadomi śmiertelnicy, którzy nie mają zdolności jasnowidzenia, ujrzenia swojego przyszłego ,,ja'', którzy nie mają wglądu do tajemnic jutra. Podróżnicy - mimo że wiedzą, co jest za zasłoną teraźniejszości, nie mogą zmieniać ani przeszłości, ani ingerować w przyszłe wydarzenia. Mogą pozwolić sobie na korzyści materialne, kroczyć cudzymi śladami, badać zwyczaje, szukać ,,luki'' w ludzkim umyśle, w ludzkim spojrzeniu na epokę. Ale w żadnym razie nie dopuścić do paradoksu, do wychylenia (wykolejenia) wydarzeń na kolei czasu. Autor sprytnie unika pułapki literatury science-fiction pozwalając sobie na głębszy komentarz, co myśli na temat wymiany pokoleniowej, jak niewiele zdziałaliśmy, i jak wiele nas dzieli od doskonałości. Technologiczne burze, zmiana modeli nastrojów, naukowe odkrycia, podejście mężczyzn do kobiet, to wszystko zostaje oddane z nurtem Nilu, który naturalnie przepływa przez gardziele spragnionych wycieczki do podświadomych zabaw z kluczami do czasów niezbadanych. Kto wie, co czeka jutro - zguba, ocalenie, uległość, pokusa, miłość, rozczarowanie, obłęd, a może surrealiści opanują świat i staną się podobnymi do mnie członkami, którzy zignorują podział na słuszne poglądy?

Dla futurystów to niezła uciecha artystyczna - autor uwielbia grzebać w nurtujących pytaniach, gdzie ma kres cywilizacja, czy Chrystus istniał, czy obce planety wyhodowały życie, dlaczego wojna to część ludzkiej komórki społecznej, a pieniądze są środkiem do budowania wpływowej instytucji o zabarwieniu propagandowym. Gdzie pojawia się ciekawy wątek, jakże charakterystyczny dla całej kultury Sci-Fi, jak narkotyki poszerzają widzenie, uzależniają oraz zmieniają ludzki organ myślowy. I chociaż Poul Anderson nigdy nie był mi bliski, jak metafizyczny intelektualista Gombrowicz, prowokujący sensualista Oshimi, narracyjnie wielopiętrowy, jak Endo czy dekadencki nieśmiałek Oscar Wilde - no to ,,Stanie się czas'' okazało się lekturą pełną przemyśleń, jak czas jest blakły, mglisty i nieważny. Ostatecznie liczy się, to co zrobimy, a nie kiedy, i w jakim momencie. Kiedy pozbędziemy się atawistycznej przypadłości może uda się wspólnymi siłami przezwyciężyć małość i brud jednostek skorych do płytkiej analizy rzeczywistości. Poul tworzy tę historię z myślą o wirusie dziejowym, by pochylić się nad tym i owym, ale prawdopodobnie - niepotrzebnie zamartwiamy się o przyszłość. Jeśli lubicie dumać nad jutrem, ale odległym jutrem, będzie to lektura warta skoku w czasie. Inaczej nie wchłonie, pozostawi obojętnym i zimnym, jak skała nocą na pustyni.

USA, 1972

Poul Anderson

Wydawnictwo: Prószyński i S-ka

Przełożył: Tadeusz Markowski


0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz