Zaczynam nienawidzić samego siebie, że dałem się nabrać na kolejną adaptację gier wideo - najbardziej znienawidzone adaptacje w historii kina. Zaczęło się niewinnie, od drugiej połowy lat 80., gdy do kin zawitał ,,Mirai Ninja'' - pierwsza adaptacja na podstawie gry zręcznościowej od Namco. Potem poszło z górki, nieszczęsny ,,Super Mario Bros.'', pierwszy ,,Tomb Raider'', próba odwzorowania gry kopanej ,,Mortal Kombat'', gdyby zliczyć ilość udanych tytułów, nie wiem, czy nie musiałbym obciąć sobie palców u ręki, bo jakoś nie pamiętam, żeby w ostatnim dziesięcioleciu ujrzał jeden wiarygodny film przeniesiony z konsoli. Jest to poważny problem, bo zaczynam kwestionować sens oraz racjonalność gier wideo przełożonych na język filmowy. Co zabawne - zanim odpali się fabuła widzimy dumne logo PlayStation, żebyś wiedział, że poszedłeś na adaptację gry, a nie na poważny film rumuński (żartobliwie twierdząc). Tak czy tak początek jest dobrze zaimprowizowany. Od razu dostajesz ,,klapsa'' od twórców, jak jedna z koleżanek na ekranie ginie w efektownej śmierci od zamaskowanego Jasona (Jason, czy to ty?).
Po cięciu budzimy się w wozie, gdzie poznajemy naszych towarzyszy. To śmietanka doborowa - z rasową krzyżówką, na czele z Azjatką. Mija rok od zniknięcia starszej siostry dwudziestokilkuletniej Clover z depresją (w tej roli roztrzęsiona Ella Rubin). Do odległego kurortu w Pennsylvanii udaje się m.in. Nina (Odessa A'zion), Megan (Ji-young Yoo) czy Abel (Belmont Cameli), wraz z Clover, która chce wiedzieć, co stało się z rodzeństwem. Problem z tytułem mam na wstępie, gdyż przedwcześnie odkrywa sprawcę przyszłych morderstw - przestaje budować napięcie reprezentując kosiarza jako pana życia i śmierci. Pomyślałem, że chcą zerwać z gatunkiem, ale nic podobnego - robi dokładnie to samo, co dziewięćdziesiąt procent slasherów; zarzyna postacie każąc im cierpieć w wymyślnych torturach. Fabuła jest doklejona, bo nie potrafię rozwinąć, kim jest para późnych nastolatków, których nie potrafię odróżnić od siebie. Są szablonami na płycie, jedną masą, co zlewa się z otoczeniem. Rzekome poszukiwania siostry są wabikiem, nie ma żadnej wycieczki, jak w dobrych thrillerach konspiracyjnych. To udawana tajemnica, która nie ma nic wspólnego z dalszymi wydarzeniami.
Cały sens został zawarty w kręgu niekończącej się umieralni - pięciu bohaterów ginie, co krok, by odrodzić się, dopóki nie odkryją, jak wyjść z pętli i przeżyć morderczą noc. Bardzo prosty schemat, z szansą na zabawę z utartymi motywami horroru, ale jak powiedziałem - nie robi tego. To puste gore, otoczone rezydencją, teatralnymi maskami oraz klepsydrą, która decyduje, kiedy nastąpi atak złoczyńcy. Jeśli przesypany piasek ujrzy zakończenie, a bohaterowie nie zdążą uratować się od krwawej pomsty czarownic, to koniec zabawy. Musisz odtworzyć pętlę czasową, i próbować do skutku, aż zrozumiesz zasady gry, by uwolnić się od plagiatu śmierci. Lepszy film mógłby zrobić z tego halucynogenny dzień świstaka na pigułkach wzmacniających z rozwiniętymi charakterami, ale po co przemęczać szare komórki, jak możesz wrzucić puste naczynia (czyli ludzi) do martwego, zatęchłego miejsca w górach? I zrobić nieudolny prequel do gry wideo. Tak, to kolejne oszustwo speców od marketingu. Myślałem, że adaptują oryginał z 2015 r., a tworzą jakieś uniwersum, które nie ma podstaw, żeby zaskoczyć czymkolwiek, gdy widziałeś ostre prace Clive Barkera, co ma wyobraźnię do tworzenia cielesnych horrorów.
![]() |
Foto. Screen Games |
Nie mam nic przeciwko adaptowaniu, ale jest jeden haczyk, ponieważ pierwowzór ,,Until Dawn'' przypominał interaktywny film z wyborami, niż pełnoprawną grę wideo, gdzie możesz sterować bohaterem opowieści, jak w papierowym RPG. Film, pod tym kątem, jest bierny. Nie ma żadnych wyborów - jest ślepe posłuszeństwo regułom slashera. Zamiast zniszczyć utarte schematy - oni brną w niepoważny horror z poprzedniej dekady odtwarzając stare taśmy filmowe, i zgubne rolki z TikToka. Film nie ma żadnego rozwinięcia - mamy początek i koniec. Nie ma nic pośrodku. Jakby ktoś zapomniał, że scenariusz potrzebuje haczyka, jakiegoś celu, poza ślepą rekonstrukcją wybijania niewinnych turystów w poszukiwaniu siostry Clover. Plastikowa, marmurowa scenografia z ograniczoną przestrzenią, i mało lotnymi bohaterami, to nie jest coś, co mogłoby zaimponować w XXI wieku. Na dodatek - kastruje najlepsze motywy z gier wideo, zarzyna jakiekolwiek napięcie, na rzecz brudnej śmierci. Oryginał miał lepszy klimat, bo kroczyliśmy po ośnieżonej krainie. Gdy postać umierała; robiła to na zawsze, a nie powstawała z popiołu, jak w tym filmie. To podstawowy błąd, jak zepsuć wrażenia z konsoli.
Gdybym szukał pozytywnego światła w tym niepoukładanym bałaganie, to brak przejmowania się czymkolwiek. Zasady gry zmieniają się, ot tak, jakby ktoś zmienił płytę w napędzie, gdyż po każdym zgonie następują nowe fakty i nowe niebezpieczeństwa, żeby uatrakcyjnić spektakl w krwawej operze. Szanuję, że chociaż tyle, kiedy twórcy nie mają pomysłu, jak rozwinąć tematy, bo siostra Clover nie ma żadnego znaczenia dla kontekstu fabularnego - jest przynętą, pustą kartką dla pogrzebanej narracji. Antagoniści, to zlepek znanych marek - nie ma nikogo, kogo mógłbym się przestraszyć, to milczące archetypy. Bez żadnej motywacji czy głębi. Jeśli gatunek przestanie się rozwijać, jaka jest szansa, że będę chciał wrócić, gdy ujawni się ,,Until Dawn 2''? Żadna. Po co mi kolejny horror, który nie ma żadnego rozwinięcia, a jego szczytem improwizacji jest powtórka z ,,Silent Hill'' - z wyjącą syreną, która zapowiada koszmar?
USA, Węgry, 2025, 103'
Reż. David F. Sandberg, Sce. Blair Butler, Gary Dauberman, Zdj. Maxime Alexandre, Muz. Benjamin Wallfisch, prod. Screen Games, Mangata Production, PlayStation Productions, wyst.: Ella Rubin, Michael Cimino, Odessa A'zion, Belmont Cameli, Peter Stormare
2 Komentarz(e):
Plakat przyciaga. Szkoda ze nie ma na VoD. To chyba takie slabe horrory, co czasem lubię.
Zgadza się. Słabe horrory mają swój urok, zwłaszcza jak jesteśmy w gronie znajomych. Taki tam produkcyjniak na niedzielne towarzystwo;)
Prześlij komentarz