sobota, 4 maja 2024

Recenzja przedpremierowa: Garfield

 


Któż nie zna łakomego rudzielca. Garfield, to maskotka kultury amerykańskiej. Stworzona przez Jima Davisa - antropomorficzny kot debiutował pod koniec lat 70. XX wieku. I pytanie zasadnicze, jak nakręcić wartościową kreskówkę na podstawie krótkich pasków komiksowych? Zadanie niemal niemożliwe, ponieważ Garfield sprawdzał się w formie luźnych, spontanicznych dykteryjek. Dlatego pełnometrażowy film animowany nie miał szans zabłysnąć oryginalnym dowcipem. Korzysta ze sprawdzonych tricków scenariuszowych. Mały, pyskaty kot uwielbia lasagnę, wylegiwanie się na kanapie przed telewizją, duże porcje przetworzonego jedzenia, który dzień w dzień sprawia psikusy Jon'owi - swojemu właścicielowi. 

Zaczyna się, jak w ponurym dramacie familijnym. Garfield zostaje porzucony przez ojca w ciemnej uliczce, co omyłkowo natrafia na knajpę, gdzie urzęduje samotny człowiek przy stole zamawiając smaczną pizzę do kolacji. Postanawia zdobyć posiłek na śliczne oczka, jak słodki kociak - wprowadzić się do życia kawalera, który ma w domu psa Odie'go (który jako jedyny ze zwierząt nie mówi ludzkim głosem). Chociaż twórca skrzętnie korzysta z uroku rudego sadysty, przeplatając fabularne iskierki z przebijaniem czwartej ściany (gdyż w oryginale Garfield odzywał się do ,,publiczności'') brakuje w opowieści sensownej dramaturgii czy wyrazistej puenty. Żarty nigdy nie są cyniczne, jak w pierwotnym materiale, a Garfield wypada na małego diabła z ciepłym serduszkiem. Który dostaje szklanką po łapkach w slapstickowych przygodach. Gdzie w telewizji ogląda znajomą platformę ,,Catflix'' (zamiast streamingu z kinem przegląda śmieszne filmiki z kotami w roli głównej), a jego ojciec pojawia się nieoczekiwanie porywając go, żeby dokooptować do misji rabunkowej. 


Garfield wini starszego, iż porzucił go w jakieś śmieciowej alei za małego szkraba, lecz wiadomo, że ma usprawiedliwienie na swoje nieodpowiedzialne rodzicielstwo. Szybko dowiadujemy się, że został wciągnięty w niezłą kabałę, gdyż musi zinfiltrować mleczną farmę oraz okraść dochodowy biznes z laktacji krów. Później otrzymujemy wiarygodne wyjaśnienia, dlaczego Garfield został sierotą z przypadku, co trafił pod skrzydła Jona - będąc kotem zaadoptowanym przez człowieka. O ile akt pierwszy serfował lekką, niegroźną komedię, z czasem zamienia się w akcję ratunkową, gdyż na farmie do uratowania jest krowa o żeńskim imieniu. W tle przewijają się przerysowani antagoniści - włącznie z ochroniarką na farmie, która przypomina psychopatyczny portret wariatki z ,,Uciekających kurczaków''. O ile kurczaki uciekały z kurzej farmy przed tyranią właścicieli na miarę Orwella, w ,,Garfieldzie'' brakuje prawdziwych emocji, czy napięcia związanego ze skokiem na mleko. Czarny humor, który charakteryzował komiks Jima Davisa został wycięty, a w jego miejsce wklejono suchy dowcip z XXI wieku (sam ,,Catflix'' utwierdził w przekonaniu, że autorzy nie kierują serii do najstarszych widzów czy fanów). Jest bezpieczny w swojej strukturze leniwego charakteru. Żarty nigdy nie wychylają się ponad normę, a burzenie czwartej ściany musi komponować się z odnośnikiem do popkultury, gdyż Garfield myśli, że jest inkarnacją Toma Cruise dla najmłodszych, dlatego skacze po platformach niczym kaskader. 

Produkcja uwielbia stosować dowcipy w nadmiarze, o których zapominamy zaraz po wymówieniu, Garfield cierpi na ekranie, jak Tom z kreskówki ,,Tom i Jerry'' - tłukąc się z psimi gagatkami, a kocur, który jest odpowiedzialny za szajkę oraz za napad na mleczną wytwórnię gra rolę przesadnego, oszacowanego antagonisty, jakby niepasującą do świata Garfielda, gdyż oryginalna seria unikała błahych antybohaterów. To rudzielec stanowił przedsmak do szalonej rzeczywistości, gdzie lenistwo czy łakomstwo komponowało się z bezradnością wobec słabej osobowości Garfielda, który nie potrafił inaczej funkcjonować, niż zadawać ostre ciosy domownikom. Tymczasem kinowa wersja stawia na żarty w terenie, próbując zgrywać thriller rabunkowy, ale on nie działa, ponieważ ma przerysowanych przeciwników, a Odie jest mądrzejszy niż kotek z pasków komiksowych, co gryzie się z materiałem źródłowym. Jasne, to produkcja dla całej familii, lecz nie potrafi utrzymać widza przy ekranie, bo jego odnośniki kulturowe stały się ważniejsze niż sam charakter kreskówkowej postaci. Garfield nie ma szczęścia do adaptacji, a ja narzekam, bo film animowany jest leniwy, jak sam kot na kanapie z pilotem w łapce. 

Bywa zabawny w krótkich odstępach, ale długimi fragmentami stosuje karykaturalny obraz zwierząt, które nie bawią, lecz czynią szkody bez żadnego zaangażowania wewnętrznego. Fabułę doklejono na ślinę, ojciec Garfielda ma, w zamyśle, powodować wzruszenie, a jest sprytnym odwróceniem uwagi od utraty tożsamości serii o narcystycznym kocie. Trudno powiedzieć, komu polecać. Starzy wyjadacze, co pamiętają pierwsze paski komiksowe prędzej potną się żyletką w łazience, niż stwierdzą, że zabawa była przednia, nowi fani raczej nie odnajdą niczego ekstrawaganckiego, bo żarty są suche, a rabunek na farmę mniej błyskotliwy niż w ,,Żądle'' (1973). Sprawdziłby się jako luźny odcinek do serii ,,Garfield i przyjaciele'', lecz jako pełnometrażowy pilot niekoniecznie. 

Wielka Brytania, USA, Hong Kong, 2024, 101'

Reż. Mark Dindal, Sce. Paul A. Kaplan, Mark Torgove, David Reynolds, Muz. John Debney, prod. Alcon Entertainment, Columbia Pictures, DNEG, wyst.: Chris Pratt (głos), Samuel L. Jackson (głos), Hannah Waddingham (głos), Dev Joshi (głos)



0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz