wtorek, 2 kwietnia 2024

Zmierzch - Posępny kryminał

 


Z pewnością ,,Zmierzch'' docenią koneserzy powolnych dramatów w strugach deszczu niż fani kina kryminalnego, gdyż tajemnica morderstwa owiana jest sennym, chłodnym, zdruzgotanym pejzażem. Widać to na przykładzie wprowadzenia, gdzie twarze na tylnym siedzeniu w samochodzie są pokryte czernią nocy, o szyby ociera się siarczysty deszcz, a ponury nastrój zwiastuje egzystencjalny koszmar rodzin zmagający się z utratą najbliższych. W lesie popełniono makabryczną zbrodnię. Ktoś zamordował małą dziewczynkę. Artysta unika bliskiego spotkania z ofiarą - rejestruje feralny dzień z daleka, dystansując się od szokujących scen i przerażenia w oczach tych, którzy zostają poinformowani o śmierci córki. Długie kadry, zza szyby dwuśladowca prezentują wycieniowany kryminał bez spoglądania na ciało martwej uczennicy. 

Szara, ponura, gęsta atmosfera oddaje rzucający się cień na katastrofę, której nikt się nie spodziewał. W bohaterach kipi od emocji, lecz soczewka kamery spokojnie przesuwa się po scenach ignorując złość, rozpacz czy chęć odkupienia. Podejrzenie pada na młodego mężczyznę, z wysnuciem teorii, że jest pedofilem, lecz nikt nie ma wystarczających dowodów, aby zamknąć kogokolwiek w areszcie. Są pierwsi świadkowie, którzy nie mogą czuć się pewnie w towarzystwie śledczych. Sprawa ląduje w kącie nierozpoznanych faktów, gdzie ślady zacierają się i nie ma winnych. Od rozwiązania zagadki ważniejsze wydaje się podejście do sprawy. Kiedy policjant nie znajduje seryjnego mordercy, gdyż wcześniej miał do czynienia z podobnymi okrucieństwami - zostaje oddalony od kartoteki kryminalnej. Mimo to, na własną rękę będzie starał się próbować odszyfrować, kto stoi za dzieciobójstwem. Jego obsesja na punkcie martwych dzieci stanie się ważnym głosem, jak osobista vendetta porywa ludzi w objęcia śmierci.

Kameralne śledztwo w upiornym lesie, to oparta na prawdziwej historii mozaika ukrytego dramatu jednostek niepogodzonych z zaistniałą sytuacją. Obserwujemy ich skamieniałe twarze, przemowy, przesłuchania, które prowadzą do niechcianego samobójstwa jednego ze świadków. Kamera jest ceglana oraz ociężała - nie daje poznać, co siedzi pod skórą umundurowanych. Kręci się z lewej do prawej, od prawej do lewej, oddala się od histerycznych reakcji, prezentuje długie ujęcia wewnątrz-kadrowe przetykając rozmowy pomiędzy nierozwiązanym śledztwem, a obserwacją zdarzeń z lornetki. Usypia czujność, choć księżyc w pełni, drobne oświetlenie żarówek daje odetchnąć od szarzyzny wnętrz, a deszcz, jakby potwierdzał płacz zabitych dzieci. Jego zimna struktura wydaje się nacechowana fatalizmem czy przekleństwem rzeczywistości, w której nie ma ratunku od czyhającego giganta, bo jak powiadają uczniowie w szkole, to duży pan, dodajmy w kapeluszu, spotykał się na skrzyżowaniu z Anną, ofiarą nieszczęśliwych okoliczności. Wilgoć wsiąka w otoczenie, zasłaniając nam ogląd, dokąd prowadzi to tajemnicze, nieodgadnione śledztwo. 


Mgła zasłania pole widzenia, a kamera sprytnie korzysta z paskudnej, nie uroczej przyrody, aby całkowicie pogrzebać nasze nadzieje na odnalezienie sprawcy bądź podejrzanego, o ile nie był to, wcześniej wspomniany, samobójca. To nie jest pełnokrwisty thriller, gdzie wymachuje zwrotami akcji czy podaje rozwiązania na tacy. Depresyjna aura z wiecznie urwanymi chmurami, to wystarczający powód, aby zrozumieć, że znajdujemy się w ciemnicy - po omacku taplamy się w zbrodni nieuchwytnej. Pod stopami chlupocze, operator śledzi ruchy policjantów za plecami, rozmowy są urywane, a senne, jesienne, leśne tereny odzierają ze złudzeń. Czerń pochłania obraz, jakby inkantacja przeklęła mieszkańców wsi, policjantów oraz sprowadziła klątwę na małe dzieci zarżnięte przez rzeźnika. To ponury, złowieszczy dramat przesiąknięty kamiennymi twarzami, z przemokniętymi butami. Świat w ,,Zmierzchu'' jest groźny, nieostry oraz niewyraźny. Jakbyśmy znajdowali się na krańcach cywilizacji, czy w post-apokaliptycznych czasach, gdy nadchodzi koniec człowieczeństwa. Jego chłód mrozi do szpiku kości zasłaniając barwny krajobraz.

To uczucie potęguje minimalistyczna muzyka wywołująca martwych z cmentarza. Jedynie zbliżenia na twarze pozwalają, na moment, uciec od przekleństwa czy mordęgi lasu nasączonego krwią niewinnych. Nie jednego zmęczy forma tego obrazu, ponieważ stosuje wyrachowane ujęcia, które potrafią zatrzymać się na jałowym krajobrazie w strugach niekończącego się deszczu, z mlecznym zamgleniem. Wystawia widza na próbę, ale czuć, że atmosfera niewiedzy ma nami pogrywać. Jest bezlitosny w ukazywaniu niemocy, gdzie pogoda nie pomaga w śledztwie, a analityczne oko kamery dystansuje nas od sprawy z pierwszej ręki, gdyż twarze ofiar nie są prezentowane, a my gdybamy, czy jest możliwość ukarać kogokolwiek za dzieciobójstwo. Jak na kryminał - wydaje się za subtelny, i zbyt lodowaty jednocześnie, co może przeszkadzać osobom, które kojarzą gatunek z napięciem czy podrzucaniem fałszywych tropów.

Odwraca tę konwencję do góry nogami, co potrafi dezorientować. Wymaga dużego skupienia, jak na półtoragodzinne widowisko bez widowiska. Jest oblepiony błotem, z zarośniętymi twarzami, skupiskiem nieustannych deszczów i kamery chowającej się za drzewami. Dawno nie widziałem równie ponurego, odhumanizowanego, misternie zaplanowanego kryminału, który nie odsłania bogactwa emocji. Może wydawać się sztuczny, ale to sprytna poza ukrywająca kawałki niepozbieranych fragmentów z makabrycznej scenerii. Stąpający twardo po ziemi, niejednoznaczny, wychudzony z oczywistych pobudek emocjonalnych, igrający ze śmiercią, jak danse macabre ze średniowiecza z niedoświetlonym lasem i dziewczynką zajadającą się czekoladą z piłką w łapkach na dworze. 

Węgry, 1990, 104'

Reż. György Fehér, Sce. Friedrich Dürrenmatt, György Fehér, Zdj. Miklos Gurban, Muz. Laszlo Vidovszky, prod. Budapest Filmstúdió / Magyar Televízió Müvelödési Föszerkesztöség (MTV) (I) / Praesens-Film, wyst.: Péter Haumann, János Derzsi, Judit Pogány, Kati Lázár, István Lénárt, Gyula Pauer, Miklós B. Székely, László Németh

0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz