poniedziałek, 8 kwietnia 2024

Civil War - Obrzydliwa propaganda

 


Pamiętacie ,,King Konga'' z 1933 r., który był alegorią niewolnictwa? No, to ,,Civil War'' jest tezą amerykańskiej próżności pod rządami hipokryty Joe Bidena z lewackiej agendy. To alegoria szerzenia bezmyślnych konfliktów w erze nieświadomych niewolników, kino wyprane z barwnej partytury, aby nie głosić hasła o wolności czy osobistej indywidualności. Co zastanawiające - za kamerą stanął Brytyjczyk, Alex Garland, który nie rozumie polityki i próbuje udawać, że jest zaangażowany w śledztwo dziennikarskie. Jest niczym Vinnie Jones na angielskich boiskach - brutalnym osiłkiem, który zepchnął konflikt terytorialny w napuszony, wagnerowski syntetyzm kolektywny. Łup, łup, łup - wiecznie dudni w kadrze, bo ekran pochłania chaos zbłąkanych kul, gdzie w kilogramowych ładunkach tętni od zagłuszenia sumienia widza.

Jeszcze dziesięć lat temu nikt nie wierzył, że w Ameryce Północnej może wybuchnąć druga wojna domowa. Zbliżające się wybory ponownie sprawią, że Republikanie będą psioczyć na Partię Demokratyczną, a wyborcy zakłamywać rzeczywistość, że nie uczestniczą w bratobójczej walce, w której nie ma zwycięzcy. ,,Civil War'', to film perfidny, który chciałby skłócić naród amerykański, choć jest już wystarczająco skłócony. A co gorsza - filmowca jest aroganckim, apolitycznym kłamcą, który nie zna się na mapie Zachodu, bo jak wyjaśnić połączenie Kalifornii z Teksasem, skoro Teksas żąda autonomii od Stanów Zjednoczonych? Sama konwencja, gdzie sojusz Florydy walczy z siłami zachodnimi, jak Kalifornia jest po prostu śmieszne i niepoważne, dla kogoś, kto interesuje się państwem amerykańskim. Twórca przedstawia swój dystopijny obraz wyssany z niebytu, gdzie pomnik Lincolna spowija czarny dym, rząd federalny przeprowadza naloty na własnych obywateli, a zamiast nagonki na politycznych intrygantów woli komiczny film drogi. 

Od kiedy to ultraliberalna Kalifornia zaczyna łączyć się z redneckim stanem na południu kraju? Alex Garland nie wykonuje prostego zadania domowego, bo jest klasycznym Brytyjczykiem, którego nie interesują losy obcego państwa. Pod płaszczykiem hollywoodzkiej tandety ślizga się po powierzchni od pierwszej do ostatniej sceny. Śledzimy losy fotografa wojennego o imieniu Lee (w tej roli Kirsten Dunst) wrzuconą w hipocentrum zdarzeń, gdzie człowieczeństwo wymazano z kart historii, która wraz z trzema innymi dziennikarzami jedzie z Nowego Jorku do Waszyngtonu, aby przeprowadzić wywiad z prezydentem, zanim rebelianci dotrą do Białego Domu. Historia, jak doszło do, rzekomo, drugiej wojny domowej w Stanach (jak w XIX wieku była to wojna secesyjna między północą, a południem) nie zostaje rozwinięta - nigdy nie znamy przyczyn. Po prostu wsiąkamy w podzielony naród, gdzie zbrodnia nie jest wykroczeniem, a twórca nie buczy o walce klas, czy odwiecznej pogoni za podziałami między prawicą a lewicą. ,,Civil War'' rozpoczyna się pozornie swojsko, bo od zakulisowych przygotowań, gdzie autorytarny prezydent wygłasza przemówienie. 

Później latamy po rozdziewiczonym kraju, błąkając się na Wschodnim Wybrzeżu, gdzie zamieszanie bierze górę nad rozsądkiem obłąkanego tłumu. Nasi zaprawieni w boju foto-dziennikarze, czy tam foto-reporterzy, unikają wszelkiej odpowiedzialności, bo wolą dreszczyk emocji. Chcą uchwycić olśniewające kadry na planszy zgubnej wojny, a wyrachowanie korespondentów wojennych prowadzi do tego, że są wyizolowani od konfliktu, od intensywnych scen bitewnych, wraz z przejściem do obozu dla uchodźców. W zasadzie, to korytarzowe przepychanie się z anonimowymi strzałami, gdzie nie wiadomo, kto po czyjej stronie stoi, i dlaczego rozpętała się seria niepotrzebnych wystrzałów. Film, przez to, że nie stara się niczego nakreślić, jest bezmyślnym, otępiającym kinem akcji z pulpową przygodą trzech fotografów, gdzie biegamy po ogłuszających scenach na krawędzi fałszywej anty-utopii, że ludzkość przestanie wyniszczać własne państwo, bo zobaczyło okrucieństwo z perspektywy lornetki. Zamiast odważnej, lirycznej drzazgi w politycznych malwersantów - otrzymujemy asekurancki projekt, który nie rozumie, że podziela podziały, przez to, że nie nakreśla granicy, dlaczego państwo doprowadziło się do wzajemnej okupacji. 


,,Civil War'' pokazuje snajperów siedzących na szczytach wieżowców na Manhattanie i czołgi przetaczające się przez Waszyngton. Choć obrazy są potężne, jest to również bardzo mało prawdopodobne. Ameryka już odnotowała alarmujący wzrost liczby grup milicji, ale ci rebelianci nigdy nie mieliby siły, aby stawić opór wojskom federalnym. To film przytłaczająco anty-amerykański, pozorowany na świadka koronnego, przepełniony nieznośnym wrzaskiem odłamków, a polityczne koneksje, jak faszystowski prezydent ze scentralizowaną władzą na ekranie, to dziecinna mrzonka dla osób, które myślą, że polityka nie ma wpływu na ich życie. Dzisiejszy świat, który uwielbia tanie sensacje, a dziennikarstwo zamieniło się w polowanie na krwawy news, to martwa sztuka oblepiona drwiną i cierpieniem innych, którzy muszą uczestniczyć w kłamstwach wyborczych, w fałszywych programach, nie mogąc pogonić senatorów czy prezydentów przed trybunał sądowniczy. Demokraci nieustannie drą koty z Republikanami, a ,,Civil War'' nieświadomie propaguje niezdrowy styl opowiadania o realnych problemach współczesnego świata pogrążonego w chorobie patologicznego kłamstwa, że podziały, to najgorsze co spotkało ludzkość. To właśnie różnice w poglądach sprawiają, że wciąż są ugrupowania polityczne czy odmienny kąt na perspektywę, jak powinno wyglądać społeczeństwo. W czym problem, że ktoś ma inne zdanie, czy to kogoś uraża? Czy wszyscy przestali myśleć i są robotami? Pytam się poważnie, jak pytam poważnie Garlanda, czy autor świadomie ujmuje, jaką tworzy bezmyślną propagandę? Tworząc apolityczny szajs, dla kogoś, kto lubi tworzyć sztuczne, improwizowane wojny.

Mam tego dosyć. To kolejna, nic nie znacząca produkcja, pozbawiona głębi, źle rozrysowana, nieprzemyślana, bo struktura drugiej wojny domowej jest niepoukładana. To popkultura zamieniła kino polityczne w rozrywkowe prześcieradło, gdzie kołdra drze się, jak zarzynane prosię. Gdzie krew, ogłuszenie, to jedynie wymówka, żeby zabijali się stalowo na markotnym, wypłowiałym obrazie. Wygląda, jak kiczowate ,,DMZ" z twórczości Briana Wood, który opowiada o polityce bez rozmysłu, no ludzie kochani, no! Niedługo zaczną robić filmy, gdzie machismo jest w porządku, a nie, to już przeszło do mainstreamu (jak ,,Monkey Man''). ,,Civil War'' samo nie wie, czego chce. Jest jak tępy dziennikarz polujący na ofiary, żeby sfotografować rzeź dla wyświetleń. Łup, łup, łup - więcej przemocy, a na pewno Ameryka nie ucierpi, bo przecież politycy mają nas za tępych odbiorców, prawda?!

USA, Wielka Brytania, 2024, 109'

Reż. Alex Garland, Sce. Alex Garland, Zdj. Rob Hardy, Muz. Geoff Barrow, Ben Salisbury, prod. A24/DNA Filmswyst.: Kirsten Dunst, Wagner Moura, Nick Offerman, Jefferson White, Cailee Spaeny



0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz