sobota, 23 marca 2024

Pogromcy duchów: Imperium lodu


 Nie będę wymieniał niepotrzebnych kontynuacji, sequeli, bo lista byłaby długa i zawrotna, ale zastanawiam się, gdzie jest granica chciwości czy cynizmu współczesnych twórców, którzy uwielbiają niszczyć znane marki w popkulturze. Ile jeszcze, my, jako widzowie, zniesiemy tę torturę, zostając skopanym na środku jezdni, poturbowanym za wiarę w kultowe serie. Ile muszę wycierpieć, żeby nauczyli się, że nie warto? Najnowsza odsłona ,,Pogromcy duchów'', to reklama nostalgii, powtórka z formułki, jakby uczniowie ,,zakuwali'' materiał ze szkoły, a nie świadomie uczyli się programu. Wygląda jak zlepek przypadkowych pomysłów, które czynią szkody pozostawiając widza z oburzeniem na koniec seansu.

Pokolenie baby boomerów musi mieć niezły ubaw widząc, jak kino zamieniło się w maszynkę do wypluwania starych piosenek w nowych szatach. Nowa gwardia na straży, to dzieciarnia pędząca bezmyślnie w godzinach szczytu, by dopaść duchy wykolejone z paranormalnych nagrań. Zgrana płyta ledwie zipie, gdy złączymy sentymentalny ton produkcji, która chciałaby grać na niskich częstotliwościach, bo w telewizji, dosłownie, mamy reklamę o łowcach duchów, pojawia się Bill Murray, żeby pokazać się w starym kostiumie retro, aby zaznaczyć porzekadło, że kiedyś to było, nie to co teraz (ironicznie mówiąc). Zielony glonojad wpada do akcji, aby narobić rabanu, obsmarowując mazią beztroskie dzieciaki nieradzące sobie z prostym zadaniem schwytania rozrabiającego duszka. Witamy w Nowym Jorku, gdzie mieści się szlachta biznesmenów oraz powalonych mieszkańców, którzy dzień po dniu łapią duchy do odkurzaczy. Na otwarciu dostajemy wiersz Roberta Frosta chcąc zaznaczyć, że lód pochłonie świat. Śmieszne, że twórcy na starcie starają się pokazać, jak bardzo próbują być poważni w serii, co z założenia jest komedią sytuacyjną na podstawie komiksów. Widmowy smok wkracza do akcji, a wtem pojawia się charakterystyczny pojazd szalonej bandy goniąc byty ponadmaterialne. 

W głównej roli introwertyczka o zapędach astrologicznych, czyli panna Phoebe, dodaj proszę starszego brata, mamę Callie i byłego nauczyciela nauk ścisłych, a otrzymasz, po wstrząśnięciu - miałki portret rodziny, która nigdy nie potrafi się pogodzić, nie stronią od głupiutkich dowcipów, a na dodatek jeżdżą nieostrożnie po Manhattanie. To cud, że nikt nie zginął, jedynie szyby ucierpiały przez niestosowny rozgardiasz. Żarty nigdy nie celują w punkt, a my biegamy od sceny do sceny oglądając nikłe tarapaty, bo jak na komedię akcji, według zapowiedzi - jest blady, jak ściana, bez żadnego napięcia oraz powtarzalny w swojej nienormatywnej formie. Jego największą kreatywnością jest ożywiony posąg lwa u bram Nowojorskiej Biblioteki na ulicy 42, lecz nie czyni spustoszenia, bo rozpada się w mgnieniu oka. Szybko zrozumiałem, jak twórcy są leniwi, bo korzystają z prymitywnych mechanik narracyjnych. Wygląda to następująco. Jest zasygnalizowane zagrożenie, co robimy? Próbujemy udawać, że jest strach w szeregach drużyny, coś nie działa?, phi, w ostatnim momencie, jak za czarodziejską różdżką, odpali maszyna do łapania duchów. Nie wiesz, jak masz rozwiązać tajemnicę? Nie przejmuj się, bo historia wyjaśni to sama bez żadnej dedukcji czy stopniowej wyprawy, aby nabyć konkretnej wiedzy. To film pozbierany z klisz, które stosuje notorycznie i bez żadnego powodu.



Mamy odbębnianie starych tematów z poprzednich odsłon: poczynając od badań nad zjawiskami paranormalnymi, gdzie duchy są przetrzymywane lub badane w laboratoriach. Bill Murray wraca na ekran już jako starzec, aby rzucać kąśliwe uwagi oraz wzmacniać bezsensowną nostalgię za straconymi latami, bo kiedyś gonił za duchami w centrum miasta, a obecnie jest zrzędliwym, nieznośnym mędrcem, którego nie masz ochoty oglądać. Cała magia leci na łeb, na szyję. Próbując przypodobać się wiekowej widowni, co pamięta każdą scenę z namaszczeniem, bo twórcy świadomie robią odnośniki do starych części, bo wiedzą, że my to oglądamy. Jest to żerowanie, najniższym kosztem, po tym, jak seria ma ponad czterdzieści lat! Mamy wątek o romantycznym podtekście, bo nerdowa introwertyczka wmówiła sobie, że zaprzyjaźni się z duchem, jakby to był Kacper, wiecie, przyjazny, miły chłopiec. Nic z tego. Mamy ducha pozoranta, który wciska kit o szlachetnych ideałach, a podstępnie knuje, jak przejąć kontrolę nad ciałem, aby dostać się do starożytnej, mitycznej, mosiężnej kuli, co doprowadzi do rozprzestrzeniania się niematerialnych istot, a co gorsza - wybudzi lodowatego demona siejąc spustoszenie wśród mieszkańców niepoważnego Nowego Jorku. 

Scenarzysta buduje tę opowieść o gigantycznych rozmiarach, bo wątków jest dziesiątka, a żadne z nich nie wypływa na wierzch. Nie powodując uśmiechu na twarzy. Nasi bohaterowie gonią za nawiedzonymi workami na śmieci, słuchają legendy o bóstwie z przeszłości, który zdmuchnie świat, więc nasi kamraci podczas finału, dosłownie, ratują ludzkość od zagłady. Tak po prostu. Zapowiadany przeciwnik o lodowatym oddechu to nierozgarnięty młot, który daje się pokonać dzieciakom bez żadnej defensywy czy odrobiny poświęcenia. Nie ma żadnego realnego zagrożenia, to dowcip, który nie bawi. Po co brniesz w epickie pojedynki, skoro masz to gdzieś? Halo, czy jest kapitan na pokładzie? Mam kilka pytań. Nowi ,,Pogromy duchów'' nie angażują emocjonalnie, duchy pojawiają się i znikają, nie wiedząc, co stało się później. Są poprawnie zanimowane, jako astralne byty, ale rzuca się komputerowa robota, która spłaszcza tę przygodę do epizodycznych reguł. Bohaterowie są antypatyczni, a przyjazny duszek Kacper miał w sobie pokłady empatii czy wiarygodności, to zaś jest pustą skorupą, w której nie ma serca, nie ma mocy, to wykalkulowany program współczesnej mody, aby reklamować zabawki z waszymi ulubionymi seriami. 

Wygląda jak przydługi pilot serialu, który chcesz wyłączyć w połowie, wolisz pozmywać gary w kuchni, niż mordować się z nierelaksującą rozrywką, bo wątki napoczęte nigdy nie zostają rozwinięte, aby zaznaczyły swój stempel emocjonalny. Biegnie na oślep za nową akcją, która nie ma siły, żeby wybrzmieć, bo autor boi się odważnych kroków, więc stosuje familijne chwyty dla naiwniaków. Po napisach końcowych zastanawiałem się, kto jest głównym bohaterem filmowym. Piętnastoletnia Phoebe, bo rozmawia z duchem? Osiemnastoletni Trevor, który jest niezdarny i ciągle coś psuje? Nie wiem, historia jest rozstrzelona, i nie wiadomo, kto przejmuje pałeczkę w tej cynicznej opowieści. Co krok przedstawia jedną postać, żeby ją porzucić dla innej, co za schizofrenia scenograficzna! Jego aporia, to zastrzyk nieświadomej depresji, jak łatwo producenci wierzą, że jesteśmy skończonymi kretynami, którzy nie znają się na filmach! Zaraz wezmę broń i sam stanę się pogromcą duchów, a raczej pogromcą producentów i twórców, którzy nie szanują kinematografii. Jestem zły i po tej produkcji mam ochotę odciąć się od głośnych, szeroko komentowanych, marketingowych tytułów, które nie mają nic ciekawego do powiedzenia, a zamiast rozweselać widza chodzę po seansie z kwaśną miną i piszę recenzję w krzywym zwierciadle.

USA, 2024, 115'

Reż. Gil Kenan, Sce. Gil Kenan, Jason Reitman, Zdj. Eric Steelberg, Muz. Dario Marianelli, prod. Bron Studios/Montecito Picture Company, Columbia Pictures, wyst.: Paul Rudd, Carrie Coon, Finn Wolfhard, Patton Oswalt



1 Komentarz(e):

Aviator pisze...

I appreciate the practical tips and strategies you share. Get immersed in the Aviator game universe through our blog.

Prześlij komentarz