czwartek, 28 kwietnia 2022

Trzy na jednego #2

 

Kadr z filmu ,,Szalony świat Louisa Waina''.

Trzy na jednego, to seria, gdzie będę krótko omawiał najnowsze produkcje, które lecą w kinie, albo co gorsza - nie pojawiły się w polskiej dystrybucji. Na czym polega zabawa? - ano na tym, że zaczynam od historii, która podoba mi się najmniej, a trzeciego kandydata mianuję jako zwycięzcę zestawienia. Zakładam, że będą to mini-recenzje, czyli skrótowe podejście do opowiadania obrazów. Lapidarna forma, która ma zachęcić lub zniechęcić do oglądania.


The Legend of Hei

Dawno nie oglądałem animacji dla najmłodszych (Sonica, part 2 nie liczę, gdyż łączył animację komputerową z żywymi aktorami), więc postanowiłem zajrzeć, co słychać na arenie międzynarodowej. I chciałbym orzec, bez wymijających pytań - następnym razem palnijcie mnie w łeb, kiedy zabiorę się za filmy dla dzieci. Bo zauważyłem, że panuje postulat - róbmy filmy dla naszych pociech nie przejmując się, takimi błahostkami, jak dobra historia, kreacja bohatera, świeży design, czy jakikolwiek sposób na opowiadanie ważnych tematów. Animacje idą w złą stronę - robione tanim kosztem, gdzie ilość przeważa nad jakością. 

I to jest przerażające, bo jako dziecko miałem świetny wybór: programy na Jetixie, kino zaczęło wyświetlać ,,Toy Story'', na płytach wychodziły fenomenalne produkcje od Ghibli, leciały super dobranocki: no, pamiętam, że nie mogłem narzekać na repertuar. A teraz, co idę do kina lub wyświetlam na mniejszym ekranie, to jakieś ,,miernoty'', które są idiotycznie napisane, źle narysowane (a w zasadzie kiepsko wygenerowane za pomocą zer i jedynek) i dla maluchów z ADHD. Wyjątkiem od reguły produkcje Tomma Moore czy nieco starsze perełki, jak ,,Ernest i Celestyna''. Mimo, że nie jestem fanem Disney'a - oni również poszli w ilość. To jest żenujące!


A ,,The Legend of Hei'', to chińska produkcja, która stara się dogonić Zachód, ale oni robią to samo, co inni - kręcą mało zajmujące opowieści. Sam zamysł - nie przyczepię się - wyborny. Trafiamy do krainy, gdzie ludzie koegzystują z duchami przyrody. Chłopiec pod postacią kota musi uciekać z lasu, gdyż zostaje zniszczony. Wyrusza w podróż z tajemniczym młodzieńcem, który opanował sztuki walki i osiągnął zen (pisząc w skrócie). Tylko, jaki jest problem z tą animacją ze Wschodu? Protagonista nie wzbudza pozytywnych emocji: jest opryskliwy, nadmiernie nieufny, zdziecinniały oraz psoci się bez większego powodu. W dodatku animacja kuleje - jest brzydka, nienormatywna, niespójna i gryzie się grafika dwuwymiarowa z CGI - modelami 3D. Mógłbym narzekać na tempo, na program artystyczny z żartami albo na nadmiar postaci, które nie wiele wnoszą do całości, ale wiecie co - po co się rozpisywać na temat czegoś, co po zakończeniu uznałem, że nie warto w to brnąć? Rozumiem zamysł i tego, że Chiny próbują konkurować z mocniejszymi na rynku, ale litości, to nie pierwsza chińska produkcja, od której się odbiłem, i na jakiś moment spasuje. Podam wam trzy tytuły, przy których lepiej spędzicie czas, jak ,,Wielki zły lis i inne opowieści'' (na podstawie komiksu Benjamina Renner, którego posiadam w kolekcji na półce), ,,Mój sąsiad Totoro'' (od jednego z najlepszych animatorów naszych czasów, czyli Hayao Miyazaki) lub ,,Wzgórze królików'' od Martina Rosen.

Chiny, 2019, 101'

Reż. Mtjj, Sce. Mtjj, Kexin Peng, prod. Fangbing Cong, Wenzhuo Ma, wyst.: Aleks Le (głos), Emi Lo (głos), Khoi Dao (głos), Youji Wang (głos)

Szalony świat Louisa Waina

Ani szalony, ani wspaniały - jeszcze jedna próba, by żerować na cudzej biografii. Miałem ochotę wyrżnąć baranka w słup. Mógłbym tyle niesamowitych rzeczy robić, zamiast iść na seans - umówić się z dziewczyną, skoczyć na rower, wyjechać nad Bałtyk, malować pędzlem własne bohomazy, przeczytać ,,Lolitę'' Nabokova, cokolwiek, byle nie musiałbym katować się kolejnym obrazem, który niczego nie wnosi. Bo ani nie grzeje, ani nie zachęca, aby sprawdzić, kim był artysta z Anglii. To odhaczanie fragmentów z życia Waina - od biednego rysownika, który wywołuje skandal żeniąc się z Emily Richardson. Później osiąga sukces malując uczłowieczone, wielkookie koty grające w krykieta czy w golfa. By pod koniec wpaść w sidła schizofrenii, gdzie ludzkie głowy przybrały kształt kociąt. Przez co trafia do kliniki psychiatrycznej, i cięcie - koniec filmu. 

Jaki jest sens robienie biografii o ludziach, do których autorzy podchodzą jak od linijki? Jadą od jednej pięknej scenografii do drugiej - snując się po ekranie, i nigdy nie wychodząc poza schemat. To telenowela z elementami choroby psychicznej, gdyż Louis Wain cierpiał na omamy. Żadnej głębszej próby przeniesienia szalonego umysłu Louisa, który spopularyzował koty w XIX-wiecznej Brytanii. Klepane według reguł leniwego biopicu. Śliczne kadry, z sentymentalną ścieżką muzyczną mają chyba za zadanie uśpić widza. Można kręcić landrynkowate historie, ale to trzeba być Wes Andersonem albo Kubrickiem, który ciumkał pejzaże z planu, dodając unikalną historię w ,,Barry Lyndonie''. Ale nie - lepiej nakręcić bezpieczny obraz, o którym zapomnicie za tydzień po wyjściu z sali. 

Prawdziwe obrazy Louisa Waina pojawiają się na napisach końcowych, i dopiero wtedy możemy docenić ich psychodeliczny wydźwięk, za to cała reszta, to ramota biograficzna, do której lepiej nie podchodzić - lepiej porysujcie sobie z dziewczyną (lub chłopakiem, w zależności od płci) kotki na kartce papieru. Zabawa gwarantowana i milsze wspomnienia. 

Wielka Brytania, 2021, 111'

Reż. Will Sharpe, Sce. Will Sharpe, Simon Stephenson, zdj. Erik Wilson, muz. Artur Sharpe,  prod. Amazon Studios/Shoebox Films/StudioCanal, wyst.: Benedict Cumberbatch, Claire Foy, Toby Jones, Sharon Rooney


What?

Piękny powrót do kina niemego, to żadna nowość, bo wcześniej ,,Artysta'' z 2011 r. próbował przenieść tę elegancką manierę do XXI wieku. Z tym, że ,,Artysta'' był przeciętny i nie wykorzystywał możliwości kina niemego, a ,,What?'' robi to z gracją i wyczuciem. Lądujemy w erze czarno-białych zdjęć, aktorzy poruszają ustami, ale wyświetlają się napisy na ekranie, gdyż mamy do czynienia z głuchymi aktorami (dosłownie). Naszym prowodyrem jest zawodowy, doświadczony aktor, który zamierza zrezygnować ze sceny, ale otrzyma okazję, by zagrać w filmie (i ku zaskoczeniu, nieme dialogi przecinają się ze słowem mówionym!). Łączy brawurę języka migowego z elementami współczesności, gdzie wiadomości z telefonu buczą oraz mają zaaplikowany system wibracji, które słyszymy na ekranie! 

Ciche kadry, które wybrzmiewają z muzyką, z prostymi dialogami (podczas seansu nie raz ujrzymy język hiszpański oraz niemiecki, ponieważ poznamy m.in. parę z południowym akcentem). Twórca bawi się możliwościami kina niemego wrzucając go w dzisiejsze realia, dlatego chętnie korzysta z dźwięku, kiedy może sobie na to pozwolić (świetny pomysł, oryginalny i wykonany z głową). ,,What?'' wielokrotnie odnosi się do obrazów z wczesnej ery kinematografii podrzucając sceny z komikiem, który świętował triumfy w latach 20. XX wieku, i otrzymujemy m.in. fragment z ,,Marynarza słodkich wód'' od Bustera Keatona. Smaczki, które zawsze doceniam. 


Ostatnim takim filmem niemym z XXI wieku, który mi się podobał - był bodajże ,,Zew Cthulhu'' z 2005 r. ,,What?'' jest jeszcze lepszy, bo bawi się materią obrazu - wybija czwartą ścianę, miksuje nieme rozmowy z językiem dla głuchoniemych, wprowadza dźwięk, kiedy sytuacja wymaga głośniejszych środków, ale nigdy, przenigdy nie wyrzuca się z ram kina niemego. To wspaniały hołd dla epoki, która, jasne, nie może wrócić, bo ludzie nie tego szukają na dużych ekranach, ale sprawia, że jeśli marzyliście o wehikule czasu, by sprawdzić, jak by to było, gdyby autorzy stracili możliwości technologiczne - ,,What?'' byłby pionierem sztuki, coś, co wychodzi poza skalę i wprowadza nowe elementy do skostniałej branży. To jest świeże doświadczenie, które używa staromodnych praktyk filmowych, lecz zupełnie z inną wizją na kino z ubiegłego stulecia, gdzie utrata słuchu nie powoduje kompleksów, a bawi lepiej niż niejedno kino z pirotechniką i składanką muzyczną. Gratuluję temu projektowi - godne kino nieme na miarę XXI wieku. 

USA, 2021, 100'

Reż. Alek Lev, Sce. Alek Lev, John Maucere, D.J. Kurs, zdj. Ruan du Plessis, muz. Justin Asher, prod. John Austin, wyst.: Amber Zion, Jeremy Guskin, John Maucere, Sheena Lyles 

0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz