piątek, 22 stycznia 2021

Piątka filmowców, których fenomenu nie rozumiem

 

Kto nie lubi Bergmana? Przyznać się bez bicia :)

Witam serdecznie w kolejnym odcinku, jak negatywnie oceniam twórczość kilku panów w dziejach kinematografii. Ustalmy sobie jedno - każdy z nas ma prawo do krytyki, nie musimy się jej wstydzić, obruszać, że ktoś kogoś kocha lub nie. Nie mam nic przeciwko osobom, które negatywnie opisują moich ulubionych reżyserów. Kumpluję się z ludźmi, którzy nie lubią filmów Akiry Kurosawy czy Stanleya Kubricka. Nie mam z tym żadnego problemu. To tylko własna, osobista lista, jakich wiele w internecie. Nie przywiązujcie uwagi, nie trzeba przyklaskiwać czy ganić, możecie się nie zgadzać. To tylko prywatna opinia. Dzięki za wysłuchanie. I czekam, aż ktoś obrazi (oraz skrytykuje) moich fanatycznych ulubieńców. Lubię ostre dyskusje. Powodzenia.


1. Alfred Hitchcock 

Po jego utworach czuję się jak ofiara gwałtu. Zbrukana, wywalona na pysk i roztrzaskana o ostre skały. Ponadto nie lubię jego wątków romantycznych, które zazwyczaj budzą niedowierzanie i powodują, iż wzruszam ramionami. Niby mistrz dramaturgii, ale najczęściej naiwnie psychologizuje postaci, a jego obsesja na punkcie blondynek jest po stokroć antypatyczna. 

Kto również nie przepada za Hitchcockiem? Między innymi Quentin Tarantino. Orson Welles, który uważał go za egotyka oraz lenia, co rozświetlał produkcje, jak programy telewizyjne. Mocne słowa. A co u Was?

2. John Ford

Oho, będę szkalował klasyka westernu. Nic z tych rzeczy. Spokojnie, usiądźcie, bez obaw. Szanuję, że wywindował western jako gatunek ,,ważny'' dla kina, ale ludzie kochani, to zmurszały społecznik. Cenię go za ,,Grona gniewu'', ale poza tym kreował zwyczajne westerny bez paliwa i szalonych scenerii. O ,,Poszukiwaczach'' pisałem wielokrotnie, to najbardziej znienawidzony western w historii kina. Przepraszam za słownictwo, totalne gówno. Żenujący i niezręczny paszkwil na Indian. Tyle. Zawsze pozostanie w cieniu jego następców: od finezyjnego Anthony Manna, po wybuchowego Sergio Leone czy zapomnianego przez branżę Delmera Daves. 

3. Orson Welles

Powiedzmy sobie jasno i szczerze. Po ,,Obywatelu Kane'' odcinał kupony. A po drugie: wszyscy kojarzą go z jednym filmem. To wystarczająca obelga dla tego filmowca. Czy muszę dodawać więcej? Gościu z wielkim ego, tyran, któremu chwała za to, że robił co chciał i zrobił z kina własny pokaz - bez tych debili, zadufanych w sobie producentów, którzy zawsze wiedzą, co dobre dla ,,widza''. Ach, kocham go za to, że ośmielił się skrytykować branżę filmową. Gratuluję. Winszuję. Szkoda tylko, że po premierze ,,Kane'a'', a później po ,,Dotyku zła'' czy ,,Procesie'' nie nakręcił niczego szczególnego. Zmarnowany talent? Możliwe. 

Mała ciekawostka, kto nie przepada za Orsonem. Ingmar Bergman. Dziękuję za uwagę. 


4. Siergiej Einsenstein

Chyba najbardziej przechwalony gość w historii kina. Wielokrotnie stawiany jako wzór kina radzieckiego, a to zwykły propagator, który w kinie przemycał niezdrowe nawyki i chwałę dla Stalina. Obrzydliwe praktyki stosuje się w wielu zakątkach kraju. Ale w Rosji to szczyt żenady. Naprawdę, nie rozumiem, dlaczego krytyka filmowa go uwielbia. Typ jest straszny. Wręcz antyludzki. 

Podobne zdanie ma Orson Welles, który delikatnie mówiąc, nazwał go ,,najbardziej przereklamowanym reżyserem z wielkich''. Auć!, ale prawda boli. Zgadzacie się, czy raczej nie? 

5. Luc Besson

Powiedzmy, że przed wyjazdem do Stanów prezentował fajne, minimalistyczne kino. Pełne pasji, ale potem stało się coś, co na zawsze sprawiło, że Luc Besson stał się ofiarą społeczności w Hollywood. Pogrążając dawne wdzięki w bezdusznej maszynie. Po ,,Leonie Zawodowcu'' stracił wigor. Zmysł i namiętność do taśmy filmowej. Naciągany kandydat, bo lubię jego wczesne kino, ale pogrzebał je katastrofalnymi obrazami w Los Angeles. A dzisiaj jest po prostu producentem - tyranem, który liczy na zyski, a nie na wartość filmową. Wielka strata dla kina francuskiego. Ubolewam. 

0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz