niedziela, 3 stycznia 2021

Miesiąc z fantasy: Ożeniłem się z czarownicą



 Zastanawiałem się, co umieścić w ramach fantasy, żeby sfinalizować cykl. Zapuścić ,,Złodzieja z Bagdadu''? Nie. Opisać nieznośnie kiczowaty ,,Krull''? (odpadało, nie chcę pastwić się nad filmami, nie po to studiuję kino, żeby obrzucać błotem) czy może wspomnieć o familijnej, bezpiecznej produkcji z Norwegii o tytule ,,O królu w niedźwiedzia zaklętym''?, ale postawiłem na dzieło Rene Clair. To francuski dziennikarz, krytyk filmowy, a później znany filmowiec, głównie z lat 30. XX wieku, który święcił triumfy tytułami, jak ,,Pod dachami Paryża'' (klasycznie francuski film, dla francuskiej publiczności), czy ,,Milion'' - komedia muzyczna, która cieszyła się powodzeniem za granicą. Potem, jak wielu sławnych reżyserów z Europy wyjechał do Stanów Zjednoczonych, by kontynuować swą spuściznę. I fajnie, że Rene wyjechał - zyskał świeżość, w przeciwieństwie do uwielbianego Fritza Langa, który w Stanach niczego wielkiego nie zbudował. Mając świadomość, że Stany reklamują europejskich twórców (mistrzem w tej dziedzinie pozostaje Martin Scorsese czy William Friedkin), można byłoby się spodziewać, że Clair zbuduje coś anty hollywoodzkiego, ale najwyraźniej wyjazd sprawił, że przesiąkł praktykami zza Oceanu.

Fabuła to dzisiejsza szkoła pisania komedii romantycznych. Jest lekko, naiwnie i bez zaskakującej puenty, lecz ma w sobie pierwiastek ludzki. Pamiętajmy, że komedie romantyczne narodziły się w latach 30. XX wieku - wskoczył Frank Capra i nakręcił błyskotliwe ,,Ich noce'' (1934) z Clarkiem Gable, później zaskoczyło ,,Drapieżne maleństwo'' (1938) i Hollywood zaczął częściej opowiadać romantyczne opowiastki z humorystycznym zacięciem. Rene zdaje się iść tą drogą wyznaczoną przez pierwszych autorów. Tylko temat znacznie bardziej fantastyczny. Gdyż poruszamy się w sferze czarownic - wiedźm z ich tajemnymi zaklęciami oraz fatalistycznymi przepowiedniami. Nie inaczej. Mamy do czynienia z fantasty na miotle. Od początku wyskakuje komedia - wraz zrzuceniem klątwy na pokolenie państwa Wooley. Gdyż purytański sędzia, jako pierwszy skazał biedną kobietę na stos (wiecie, czasy polowania na nierządnice oraz wiedźmy), a ta w wyniku gniewu rzuciła urok na ród. Następuje cięcie. Mijają setki lat, a czarownica powróci, by nękać potomków Wooley. 

Naszym głównym protagonistą jest kandydat na senatora (Wallace). Polityk, który zdaje się ma poparcie od społeczności i dobre relacje z mediami. Dodatkowo bierze ślub przed wyborami (dodam, z zołzą) oraz będzie miał cudowną okazję, by uratować dziewczynę w pożarze, która, jak pokaże fabuła - będzie nią Jennifer, przeklęta dziewczyna, czarownica z natury. Od początku gonimy za sensacjami. Narzeczona senatora jakaś taka bez humoru - pozbawiona dobroci, naburmuszona, stękająca, mętna, bez miętolenia - fatalny wybór na żonę (od początku sprawia wrażenie nieprzychylnej i zdradzieckiej). Jennifer z kolei zachowuje się jak upośledzona, a w pożarze, zamiast uciekać - woli przeglądać się w lustrze, by wiedzieć, jak wygląda duch, gdy przymierzy ludzką postać (cieszy się, że została blondynką). Scena w płonącym hotelu, gdy Wallace spotyka Jennifer w ludzkiej skórze, rozbawiła do nieprzytomności - doprawdy, jeśli macie zły humor - nie bierzcie pigułek, tylko oglądajcie nierozsądne filmy z lat 40. 



Kiedy unikniemy ognia, a Jennifer trafi do szpitala - narzeczona będzie miała fochy, dlaczego młoda dziewczyna zwie go zbawcą i mężczyzną, do którego lgnie oraz nazywa po imieniu bez wstydnych spojrzeń. Podejrzewa zdradę. Ale historia dopiero się rozkręca, a potem karuzela śmiechu, cóż, nie ustanie w miejscu, lecz podkręci niepoważny ton opowieści. Trudno winić ,,Ożeniłem się z czarownicą'' za zagrywki z rodem paradokumentalnych telenoweli, gdyż atrakcyjność produkcji wynika z naiwnej wiary, że miłość naprawi splamione dziewczę, co uderzyło się w głowę i majaczy, że jest wiedźmą, która chce zniszczyć jego małżeństwo. Każdy niuans, najdrobniejszy dramat zostanie wyśmiany, a klątwa, która miała być (w założeniu?) straszna - szybko zamienia się w skecz oraz w komedię pomyłek, i to pomyłek wielopiętrowych. Kiedy wszyscy oskarżają się o zdradę i niepamięć. Duchy obcują z ludzkim ciałem, a mężczyźni mają kłopoty z dziewczynami. Romans pogania romans, a reputacja senatora spada wraz ze skandalami obyczajowymi.

Komedia romantyczna to specyficzny gatunek, niekoniecznie rozumiany przez męską widownię i sam nie potrafię przyznać się, że zabawa wynika z nieporozumień oraz sprzeczności charakterów. Fabularnie to karabin słowny, gdzie Jennifer (wraz z ojcem) bawi się ludzkimi losami, by za karę dostać po głowie i zaznać nieszczęścia w miłości. Role odwrócą się i to pokolenie Wallace'a uratuje się od żmijowatej tradycji, gdzie mężczyźni żenią się z niewłaściwymi kobietami, które spychają dobre serca samców w otchłań. Trochę boli, że skróty fabularne uproszczają zabawę, a zakończenie jest mdłe, żeby nie urazić widowni. Bo to komedia prosta i szczera, bez udziwnień, ale boi się utrzeć nosa widowni, zagrać na emocjach, woli bezpieczny teren, ukarać złych i niewiernych, pochwalić szaleńczą miłość oraz gonić za romantycznymi hasłami - nie przejmując się zasadami logiki czy umownością zdarzeń. Może stąd powstają niedbałe produkcje na miarę ,,Pretty Woman''? Może od zawsze komedie romantyczne nie miały innego celu, jak rozbawiać i pozbawiać fabuły sensu, a konflikty rozdmuchiwać tylko po to, żeby podsycać zawiłości losu? Fani urody Veroniki Lake będą wniebowzięci, i jakaż to szkoda, że po produkcji ,,Podróży Sullivana'' czy po premierze kina Rene Clair nie otrzymała niczego szczególnego. Stracona aktorka swojego pokolenia. Wielka strata. 

0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz