wtorek, 28 marca 2017

Zwariować ze szczęścia - Jakoś się ułoży


Ilekroć zasiadam przed ekranem, zastanawiam się, ile jeszcze wytrzymam. Czy będzie to przyjemna, pasjonująca przygoda czy raczej ciężar, którego nie dam rady unieść i przemęczę się z autorem z jego wizją kina? Są tacy, co udają, że im zależy na artyzmie, są tacy, którym nie zależy na plakietce ,,mistrzowie kina'' (cokolwiek to znaczy dla współczesnego widza). Są reżyserzy, których nie potrafię rozgryźć, jak Paula Thomasa Andersona, gdzie każdy film wygląda, jakby wymagał innej wartości (lub wrażliwości) operatorskiej czy montażowej, przez co nigdy nie wiadomo, jak użyje kamery filmowej do opowiadanej historii. Są autorzy, do których nie wiem, jak się odnosić, bo Paolo Virzì nie jest mi bliski, a na ,,Zwariować ze szczęścia'' gapię się z myślą, czy dobrze rozumiem jego intencje filmowe. 

Początek zapowiada nieokiełznany gwar. Gawędziarski ton, któremu jesteśmy poddawani - nieustanna mowa w kontakcie z drugim człowiekiem - czy jesteśmy na to gotowi? Bo ja nie byłem. Na ekranie prawdziwi Włosi - gadatliwi, reagujący żywiołowo i manierycznie teatralni w gestach. Wiadomo, że to się nie zmieni. Ilość tekstu przytłaczająca, ale pojawiają się bohaterki, które mam nadzieję, pokocham. Jedna z nich to gaduła, mitomanka, potrafiąca obmyślić fałszywy życiorys na tyle przejrzysty, by uwierzyć, że fikcja jest prawdą. Ma na imię Beatrice Valdirana. Niebawem do spółki dołącza Donatella - młodziutka, stonowana kobitka, z groteskowymi dziarami na ciele. Śliczna z twarzyczki, więc przy pierwszym kontakcie nie zważałem na tatuaże czy wątłą budowę ciała. Tak czy owak - musicie wiedzieć, bo to ważna informacja - znajdują się w ośrodku psychiatrycznym na przymusowej terapii odwykowej Villa Biondi. Poznajemy szalony świat, w którym można zgrywać wariata i czerpać z tego niemałe korzyści.    




Twórcy dają wystarczająco dużo czasu na oswojenie się z dwiema ,,szajbuskami'', choć łatwo pomylić je ze zdrowymi osobnikami płci pięknej, ponieważ nie cierpią na urazy typu: autyzm, agorafobia czy schizofrenia paranoidalna. Są normalne, zawiodły inne czynniki ludzkie (społeczne). Mitomanka przekonuje samą siebie i otoczenie, że to, co orzekła - jest częścią rzeczywistości, powielane kłamstwo stało się faktem, ratunkiem przed zwykłym, pospolitym, przeciętnym życiem. O ile nie narzuca się, że jej mąż jest wziętym prawnikiem - wydaje się ludzka, nadal zwariowana, ale w rozsądnych granicach. Niestety widać, kiedy ponosi ją fantazja, przez co staje się mniej wiarygodna. O skłonnościach Beatrice do wymyślania fałszywych profesji, jest już na początku raczkującej przyjaźni między nią, a Donatelle, której wmawia, że jest doktorem, iż się nią zajmie. Przybiera właściwe pozy i pytania, by zmylić drugą osobę. 

Beatrice jest wybuchową ekscentryczką. Potrafi podnieść głos nie przejmując się, że pozostali potrzebują spokoju. Jest wyrywna, i to ona przenosi lawinę kłopotów na głowy lekarzy oraz jej nowej przyjaciółki. ,,Ucieczka'' z ośrodka psychiatrycznego jest jedną z okazji, aby zrozumieć działania mitomanki, która nie potrafi działać inaczej. Jest pochłonięta wielkimi historiami o zamożności czy wspaniałym mężu. Co uwiera Donatelle, gdyż ona nie ma bajecznych kontaktów ze swoimi rodzicami - są mniej zaangażowani, wycofani niż inne familie, które w trudnych chwilach przywiązują się mocniej do relacji międzyludzkich. Zmartwię część widowni (kobiecą publiczność), gdy spodziewają się szaleńczej wędrówki w środowisko mężczyzn (zapomnijcie o męskim striptizie czy oklepanym love story, gdzie przygarnia się chorą osobę). Nic z tych rzeczy, choć ,,Zwariować ze szczęścia'' jest tragikomedią, pełną żartów i trzeźwego spojrzenia na ludzi, którzy cierpią w głębi serca, nawet jeśli tego nie okazują przy pierwszej sposobności - humor nie opuszcza widza do końca seansu. Wesołość przeplata się z dramatem kobiet, które po ucieczce z terapii nie mają kompletnie pomysłu, jak funkcjonować w społeczeństwie. Beztroska zabawa szybko się kończy i pozostaje pytanie: co teraz?




Film kilka razy zmienia rytm i tonację. Nie zmienia się natomiast dialog, który, mam wrażenie, nigdy się nie kończy. W pozornej przerwie od gadania, wciąż słyszymy echo słów, choćby w gazecie, którą czyta Beatrice. Miałem problemy z wymową historii. Choroba psychiczna to paskudna sprawa - wiedzą o tym osoby, które zetknęły się z ostrymi przypadkami, sam byłem świadkiem dziwacznych zachowań ze strony drugiej osoby, gdy przebywałem na oddziale jako gość w odwiedzinach. Spotkanie z ludźmi, którzy chodzą od korytarza do korytarza, tam i z powrotem, przez cały dzień, potrafi przytłoczyć. Byłych narkomanów nadal ciągnie do nałogu, a historie o ludziach, którzy śmieją się na głos bez powodu i znienacka potrafią dać do myślenia. Na szczęście bohaterki nie są na tyle poszkodowane przez los, aby traktować, jak nieuleczalne wariatki - bardziej uczula na ludzką krzywdę, tęsknotę za czymś namacalnym, a nie wymyślonym. Poznając ludzi z ekranu odkrywamy kolejną łamigłówkę ludzkiej natury - szaleństwo jest wpisane w życie, przynajmniej tak to odebrałem. Skoro w czeskiej komedii można natknąć się na słowa ,,Niekiedy i życie jest aktem bohaterstwa''* - to nie będzie niczym niezwykłym, jeśli powiem, że czasem lepiej zwariować niż udawać zdrowego - będąc szczęśliwym po swojemu. Reżyser nikogo nie ocenia, co sprawia, że portret psychologiczny umyka jednoznacznym opiniom. Szkodliwe diagnozy tylko by umniejszyły dramat postaci, do których żywimy (raczej) pozytywne odczucia (czy emocje).

* Cytat pochodzi z filmu ,,Zagubieni'' (2015).



0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz