Strony

Strony

Strony

sobota, 3 maja 2025

Thunderbolts - Dekadencja Marvela

 


Nadchodzi nowa obrzydliwa jakość w kinie - szokująco pozytywnie oceniany ,,Thunderbolts'', to zamach na widza, który nie oczekuje od kina niczego więcej, jak zepsucia. Ten dekadencki portret trzeciorzędnych wyrzutków jest zaprzeczeniem tego, za co kocham kino. Marvel dalej udaje, że dorósł do podejmowania ważnych tematów, zaś jego maniera stała się uciskiem niewypowiedzianej grozy. To już nie tylko kpina ze mnie, ale najwidoczniej kpina z fanów, którzy zakochali się w superbohaterach, a co ważniejsze, w komiksach. Wieloletnie uniwersum, które zapoczątkowało nowe millenium premierą ,,X-Men'' (2000) próbuje grać na zwłokę, że restartują system i będą odważniejsi, niż kiedykolwiek. Co za manipulacyjne oszustwo - podane w sposób groteskowy i nieautentyczny. Nie ma nic gorszego, jak wmawianie, że od teraz Marvel będzie inny, gdy czyni identyczny, powtarzający się manewr, żeby zepsuć święto w kinie. Taka sama papka, jak w ostatnich latach - dowcipy pod nosem, żonglowanie bombastycznymi scenami, gdzie każdy jest nieśmiertelny, a przemoc umowna. 

Pierwsza scena ustawia cały konflikt zanurzony w apatii. Yelena (Florence Pugh) wystaje na plan pierwszy, która sarkastycznie odnosi się do rzeczywistości, i jest siostrą Czarnej Wdowy, która nie traktuje nikogo w sposób minimalnie honorowy. W otwierającej sekwencji zabija dwóch kujonów z laboratorium - czyniąc demontaż zagranicznej duszy. Amerykanie nie mają bladego pojęcia o wschodniej wrażliwości, dlatego przedstawiają obcy naród w pejoratywnych cechach. Czyniąc ją zimną, bladą, zmanierowaną zabójczynię, która nie zważa na żadne niebezpieczeństwo. Kpiąc zdradziecko, że ,,Wy nigdy nie potraficie celować w głowę'' - kwituje słowami do naukowca. To ma być nowa jakość? Robienie zadymy, unikanie kul, jakby scenariusz zaplanował brak siniaków, oraz uzbrajanie naukowców w broń? Od kiedy laboratoryjni jajogłowi trzymają naładowany pistolet na uczelni? Mniejsza z tym - nie będę szukał logiki w kinie, w którym nie liczy się nic ponadto, jak zasłona dymna, że robimy coś odświeżającego. To stara formuła - w wypłowiałej formie.

Jego cynizm jest wszechobecny - wulgaryzmy, wybuchy, szukanie psychologicznej pułapki, aby potępić ludzi za to, że chcą stać się symbolami sprawiedliwej Ameryki. Skupia się na bandzie niechcianych podrzutków, która przeżywa rozterki związane z gatunkiem superhero, jakoby nie należą do elitarnego grona nadludzi, którzy nie mogą samodzielnie zadecydować, kim są. To zabawne, bo oryginalna wersja komiksowa przedstawiała Thunderboltsów jako świadomych złoczyńców, dla których zło jest atrakcyjniejsze, niż czynienie szlachetnych gestów. Chcą wyrosnąć z niemądrych, niemoralnych atrybutów społecznych, ze swojej psychozy, podejmując się misji (czy tam akcji), by przeciwstawić się skorumpowanej dyrektor CIA pod nazwiskiem Valentina de Fontaine (Julia Louis-Dreyfus), która zdradziecko przezywa ich ,,wadliwymi przegranymi'', jakby chciała podkopać zamysł, że superbohaterstwo nie rodzi się w bólach. 

Foto. Marvel Studios

Valentina jest stukniętą babą, co próbuje genetycznie modyfikować ludzkie obiekty testowe, aby stworzyć białą supremację (dosłownie, bo marzy o idealnym białym blondynie - czy to jakiś fetysz?). Jak na grupkę odszczepieńców, którzy kandydują na przyszłych wybawicieli - Marvel kontynuuje swój popis dziecinnej zabawy. Zamiast skupienia na alternatywie, stając się lepszym człowiekiem dalej koduje program w rzeźni, gdzie śmierć jest obojętna, a akcja ważniejsza od demitologizacji superbohaterów, jak od dawna czynili to Jeff Lemire, Alan Moore czy Dan Abnett w powieściach obrazkowych. Klasyczny Marvel, który udaje, że będzie ,,inny''. Nawet nie wiedzą, jak bardzo dalecy są od swojej idei. Oni nie wierzą w siebie, oni wierzą w kasy biletowe i w fanów, którzy ślepo podążają za marką. 

Szczytem spłaszczenia dramaturgii jest Wyatt Russell - tragiczny weteran wojenny, który przeżył koszmar w Afganistanie, a na ekranie staje się apodyktycznym błaznem, jakby zapomniał, że jego umysł uległ rozbiciu, popadając w mentalną dezorientację, gdy rząd stał się niekonsekwentny w zarządzaniu zdolnościami morderczych instynktów podwładnych jednostek. To zaniedbanie, kiedy podejmujesz motyw nieprzepracowanego lęku żołnierza, tylko po to, żeby robić z niego maszynkę armatnią i wojownika bez sumienia. Hipokryzja wylewa się litrami. Studio bada własne niedoskonałości - ich zakamuflowany strach przed zmęczoną widownią, która bezrefleksyjnie oddaje się nowemu odcinkowi, w pogoni za świeżością, której nie ma. Wewnętrzne wątpliwości bohaterów bardziej stanowią problemy samego uniwersum, gdyż zapędziło się w kozi róg, i nie wie, jak z tego wybrnąć. 

Wszyscy jednym chórem, ci antybohaterowie - powtarzają, jak mantra - jacy są żałośni. W tej ponurej odysei wszystko jest pochłonięte czernią, żeby wzmocnić przekazać, że mają depresję, ale nie wierzę w to. To podłe kłamstwo - skoro strzelają do siebie od niechcenia, jak w antywesternach. To nie depresja, ale plugawe zdeprawowanie. Plują na pokojowe nastawienie. Rzucają mdłymi dowcipami, które obrażają każdego, kto ma inne zdanie na temat przemocy, i jak powinna wyglądać era superbohaterów. To zaprzeczenie własnej myśli, że niby robią coś unikatowego - skoro opiera szkielet fabularny na powtarzających się, nienawistnych żartach, że masz do czynienia z miernotami (gdy, w rzeczywistości, pragną zrozumienia), jakby ktoś w Marvelu chciał poczuć ulgę, że jest mniejszym miernotą, bo przynajmniej zarabia na filmach. 

Mechaniczne sceny akcji, jak w filmach klasy B. - napisane w kuriozalnym tonie, gdzie przemoc nigdy nie jest ,,prawdziwa''. Wszystko jest ustawione, bohaterowie nigdy nie doznają urazów, a ich wewnętrzna przemiana nigdy nie następuje, dopóki scenariusz nie dopowie, że doszło do transformacji sumienia. Dowolny komiks z ,,Doom Patrol'' napisany przez Granta Morrison - inna przypowieść o straconych super-bohaterach ma więcej ziarna goryczy, niż dowolna sekwencja w ,,Thunderbolts'', który tonie w alegorycznej bezpłodności twórczej. Kąpiąc się w brutalnych scenach, gdy trauma puka od spodu i chce znaleźć ujście w finale. Pierwsze kadry, i pierwsze słowa Rorschacha ze ,,Strażników'' (2009) ''Ścierwo psa w alei dziś rano, odcisk opony na rozerwanym brzuchu. To miasto się mnie boi. Widziałem jego prawdziwą twarz. Ulice to przedłużenie rynsztoków, a rynsztoki są pełne krwi i kiedy studzienki pokryją się wreszcie strupami, całe robactwo się potopi''; więcej mówi o śmierci liberalnej Ameryki oraz o podłych, zniszczonych superbohaterach, niż Marvel uczynił to kiedykolwiek. Jak wierzyć franczyzom, które straciły swój cel, i nie wiedzą, co dalej robić? 

USA, 2025, 126'

Reż. Jake Schreier, Sce. Eric Pearson, Joanna Calo, Zdj. Andrew Droz Palermo, Muz. Son Lux, prod. Marvel Studios, wyst.: Sebastian Stan, Florence Pugh, Chiara Stella, Eric Lange, Olga Kurylenko 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz