Strony

Strony

Strony

piątek, 30 maja 2025

Szybki przegląd produkcji - Pakiet filmowy

Kadr z filmu ,,Pocałunek''


 Powracam do regularnego nadrabiania w krótszej formie. Ponownie - biorę na warsztat kilka produkcji, które udało się obejrzeć przed ekranem. Myślałem, że uporam się z tym szybciej, ale pisanie potrafi być wyczerpujące. Szczególnie, kiedy staram się ułożyć myśli w zdania, a nie chcę niczego przegapić. Zostawmy wstęp i przejdźmy od razu do kinematograficznej notatki. 

Fenicki układ 

Wes Anderson powraca z konwencjonalną sztuką szpiegowską bez napięcia. Jego geometryczny automatyzm przestał wzbudzać podziw, gdyż sztywno trzyma się obranej ścieżki od ,,Grand Budapest Hotel''. W ostatnich latach jest artystą, który przesadził z suchym dowcipem, ilością głośnych nazwisk, jakby liczba aktorów o znajomej twarzy miała być pieczątką sukcesu. Niestety, ale to trend nieodwracalny - Wes nie potrafi odłożyć starych zabawek i serwuje mało lotną komedię o antypatycznym baronie. Beznamiętny plutokrata-biznesmen, który swoje plany ukrywa w pudłach po bucie, gdzie scenografia jest sztuczna i sztywna - wydziergana z dekoracyjnej próżni. Przypominająca Arabię Saudyjską połączoną z kartonem. Obracając się wokół umów handlowych, harmonogramów budowy oraz niechęci do własnych dzieci. Ekscentryczność produkcji wyparowuje w diastemę pomiędzy nieżywą sztuką, a teatrem działań kukieł na sznurkach. Zaczyna się makabrycznym strzałem (katastrofą) w samolocie, żeby przejść w nieuniknioną przypowieść o śmierci.


Gdybym tylko wiedział, że dojdzie do katastrofy...


Zsa-zsa Korda (w tej roli del Toro) widzi siebie na dwóch płaszczyznach: w odmętach fantasy, gdzie obserwuje własny pogrzeb w czarno-bieli. Oraz w trakcie budowy tamy oraz tunelu sięgający na teren Bliskiego Wschodu, a jego starożytne koneksje są ważniejsze od religii. Woli wywoływać wojny, niż przyznać się do porażki. Przesadnie poważna mina Benicio del Toro ukazuje antybohatera tej historii jako zblazowanego imperatora, który na każdego ma haki. Jego pogróżki, to słowa rzucone na wiatr, a dialogi przypominają teatr drania, gdyż chce dowieść swojej wielkości (co to, Trump w zniekształconej wersji?). Fikcyjna kraina Fenicji wykorzystuje niewolników do pracy, zaś jako potentat prowadzi szkodliwe deklaracje międzynarodowe. 

Wydaje się zamieszany scenariuszowo, ale to prosta historia o szkodniku bez sumienia (jego wątpliwości są ukazane w czarno-białej szacie, gdy pyta, czy zostanie zbawiony). Wes Anderson trochę czerpie w tej stylistyce z twórczości Bergmana (wyraźna inspiracja jego surrealistycznymi obrazami z ,,Tam, gdzie rosną poziomki'' z 1957 r., lecz bez głębi szwedzkiego psychoanalityka). Bezwzględny kapitalista generuje dochody wszelkimi możliwymi sposobami, więc ciężko się zżyć, z kimś, kto nie ma hamulców, a jego przemiana z tyrana w sumiennego rodzica - jest tak bluźnierczo naiwna oraz pozbawiona rozszerzenia, że po zakończeniu mogłem uderzyć się w czoło, na znak komentarza, iż to nie ma żadnego sensu. Produkcja nigdy nie pokazuje jego wiarygodnej transformacji, to rodzaj łuku scenariuszowego, który pomija jakąkolwiek wskazówkę czy moralne przyznanie się do winy, jakoby zbłądził. Śmierć w tej opowieści przypomina kreskówki z Warner Bros. - przesadzone, i wytarte w plastiku.

Podczas podróży poznajemy różnych dziwaków, na tyle abstrakcyjnych, że obojętnych. Twórca nie przedstawia ich jak ludzi, lecz jako przedmioty fabularne. Nie potrafię określić, czy to jakiś pastisz na politykę zagraniczną Stanów Zjednoczonych, umowna baśń o znużonym władcy świata, czy piramidalna bzdura dla wiernych fanów Andersona. Jego mechaniczne podejście do stylistyki z kartonu przestało grzać, raczej ziębi oraz powoduje korozję w sztuce filmowej. Dla niego estetyka stała się źródłem, a nie odgrywane postacie na ekranie. Humor waha się między Karolem Strasburger z ,,Familiady'', a suchą wieprzowiną bez smaku. Jego naiwna scenografia nie komponuje się z tym, co przeżywamy, a panowie od negocjacji chcą przemówić do rozsądku podczas gry w kosza (absurdalna sekwencja, kiedy oglądam znanych aktorów wygłupiających się przy obręczy z siatką). Być może kogoś ucieszy ta dziwaczna komedia, z urojonymi snami o śmierci, ale wolałbym, żeby Anderson przestał być płaski, i zaczął opowiadać prawdziwe historie o prawdziwych ludziach. 

Premiera w polskich kinach: 6 czerwca 2025 r.


USA, Niemcy, 2025, 101'

Reż. Wes Anderson, Sce. Wes Anderson, Zdj. Bruno Delbonnel, Muz. Alexandre Desplat, prod. American Empirical Pictures, Indian Paintbrush, Focus Features, wyst.: Benicio Del Toro, Steve Park, F. Murray Abraham, Tom Hanks, Bryan Cranston, Rupert Friend



Norbert

Sympatyczna animacja dla najmłodszych odbiorców. Drugi projekt Corrala Llorente przedstawia szary kraj, w którym panuje choroba oraz wyczerpanie pracą przez pracownika na usługach dyrektorów bez humoru. Osobnicy przywiązani są do konsumpcyjnej nadwyżki (poniekąd komentarz na temat naszych niespokojnych, zabieganych czasów), gdzie rządzą fabryki zanieczyszczające wodę oraz powietrze (dlatego obserwujemy smutne losy Norberta w smolistej, czarno-białej, pozbawionej kolorów, krainie). Dla kontrastu mamy barwne, żywe jestestwo Colorlandii - alternatywnej rzeczywistości, gdzie grasuje uśmiechnięta społeczność, gdzie nie ma żadnych granic, a jedyne zasady ustala pięcioletnia dziewczynka obalająca prawo grawitacji, gdzie w pierwszej scenie śpi do góry nogami (zamiast na podłożu, to w chmurach). Słoń przemawia ludzkim głosem, a przestrzeń ma zygzakowate kształty. Nie przypomina żadnej cywilizacji, lecz sen szaleńca, w którym możesz, siłą woli, konstruować świat dokoła. Zadaniem Norberta jako szpiega jest zawładnąć mocą niewinnego dziecka, które żyje bogatą wyobraźnią. Norbert, z racji że jest szarym człowiekiem z biura - zapomniał, że jako dziecko odkrywał świat w lepszych barwach, a teraz jest na usługach demonicznego rządu, dla którego pieniądz jest wartością nadrzędną. 

Kanciasta grafika ma swój urok.


Próżno szukać zawoalowanej fabuły, czy głębszych motywacji, bo produkcja ma trafić do dzieci w wieku 5-8 lat. Starsi widzowie dostrzegą lub spojrzą na mało subtelne sygnały, że to światy zero-jedynkowe. Szary, brudny kraj bez przyszłości jest zmechanizowany, a kolorowa kraina istnieje bez żadnych problemów wewnętrznych (co jest niemożliwe, gdyż to utopia bez zniekształceń). Zważywszy jednak, że nie jestem celem produkcji, bo jestem za stary na prostoduszne animacje o zróżnicowanych kształtach, to sprawdza się jako prosta, pulchna alegoria, że nie wiele trzeba, by życie nabrało uroku - korporacyjny reżim kontrastuje z wolnością narodu, który odnalazł piękno w głowie bez ograniczeń. Upadły rząd chce najechać na sąsiedni kraj, bo ma gaz i ropę naftową potrzebną do zasilania bezbarwnego narodu, w którym ucisk jest postrzegany pozytywnie. Norbert dostrzeże swoją próżność i ubóstwo własnego rządu, bo Colorlandia jest pełna zabawy, oraz przyjaznych duszyczek, ponieważ dbają o bezpieczeństwo mieszkańców. Zawsze to jakaś nauczka dla naszego zmartwionego świata, który nie dostrzega własnych błędów oraz arogancji zarządzanej biurokracji. 

Hiszpania, 2024, 75'

Reż. Jose Corral Llorente, Sce. Jose Corral Llorente, Zdj. Natasha Braier, Chema Hernandez, Ricardo Perez, Muz. Micaela Carballo, prod. Capitan Arana, Aqui y Alli Films, wyst.: Fernando Cabrera (głos), Olga Velasco (głos), Sandra Jara (głos), Pedro Tena (głos)



Tierra Baja

Kolejny hiszpański film dziejący się na wsi. Trochę tego było w ostatnich latach - tym razem mamy do czynienia z kameralnym romansem, gdzie dwójka aktorów dzieli się własnymi nieszczęściami oraz troskami o jutro. Kobieta osiadła na opuszczonym gospodarstwie w leśnym zakątku, to scenarzystka przeżywająca kryzys twórczy - mamy scenę, gdzie siada do pisania, i natychmiastowo wyrywa kartkę z brudnopisu. Później rzuca błyskotliwe hasło ,,od lat nawet nie napisałam listy zakupów." - ironia oraz niemoc przebija w tej zwrotce najtwardsze serce pozbawione uczuć. Mamy do czynienia z rozdartą bohaterką o imieniu Carmen, która jest po dwóch rozwodach (niezły rozjazd egzystencjalny), która śni o przeszłości, a pasaże krajobrazów przypominają o ciszy, która zalega w małym miasteczku Teruel (najmniej zaludniona część Hiszpanii). Na balkonie podlewa kwiaty, w kuchni pali papierosa przy pisaniu, a jej drobne ciało szuka inspiracji przy posiłku z mężczyzną, który podjeżdża białym samochodem terenowym. To jakiś rodzaj schronienia przed chaosem zewnętrznym, gdzie twórca potrzebuje spokoju dla ducha, który koncentruje się na sztuce.

Zapytałaś Chrisa, czy zapali z nami?

To kontemplacyjne dzieło w cieniu drzew uderza w osobiste pragnienia odnalezienia jakiegoś punktu zaczepienia, a jego sentymentalność za straconą młodością postrzega w odległych widokach bujnej natury ze wzgórza czy z pagórka. Jej emerytura nie jest błogosławieństwem, lecz cierniem w koronie - blokada emocjonalna oraz twórcza prowadzi do wyblakłej egzystencji bez natchnienia. Odziedziczyła farmę po babci, a Damian - złota rączka - jest w niej zauroczony. Rzeczywistość ma wymiar oczyszczenia; coś w rodzaju niewidzialnego katharsis. Teraźniejszość kontrastuje z fikcją wydarzeń, które mogłyby się wydarzyć, ale niekoniecznie znajdują ujście na farmie pełnej gałązek. Zresztą jego senno-romantyczny ton dobrze podkreśla załamanie Carmen - odizolowany dom wiejski oraz gaj oliwny odzwierciedla stan emocjonalny naszej drobnej bohaterki. Która szukała izolacji, lecz liczne introspekcje oraz nostalgia sprawia, że jest zagubiona w swojej niespokojnej duszy. Galicyjskie wybrzeże miało być przystankiem do odnalezienia siebie, natomiast wielokrotnie mierzy się z dawną miłością, aby odnaleźć równowagę w egzystencji na etapie dojrzałości, gdzie może zajmować się pisarstwem, podziwianiem okolicy bez tłumów. Nie po to wyjechała z burzliwego Madrytu, żeby zostać osaczona przez własne tykające serce. 

,,Tierra Baja'', to taka relaksująca refleksja w cieniu dawnych sukcesów, gdzie szum wiatru oraz rozmowy przy murku pozwalają zapomnieć o gwarnej ulicy, o blokadzie pisarskiej czy nieszczęśliwych małżeństwach. Jej płacz przy zlewie, to także oczyszczenie z tej przeszłości, z której nie potrafi uciec - nawet jeśli znajduje się daleko od przeszłości, to przeszłość ją dogania. Ta historia ma coś z ducha Rohmera - francuskiego krytyka i filmowcy, który zgłębiał nasze losy z dala od uszu obcych. 


Hiszpania, 2024, 96'

Reż. Miguel Santesmases, Sce. Miguel Santesmases, Angeles Gonzalez Sinde, Zdj. Alberto Pareja, Muz. Alejandro Roman, prod. La Charito Films, Zavijana Films, wyst.: Mariano Anós, Gema Burgues, Lydia Vera, Javier Guzman



Pocałunek

Ironiczna, pełna sarkazmu opowieść w realiach I wojny światowej, na podstawie powieści Stefana Zweig ,,Strzeż się litości'' z 1939 r. Austriackiego poetę przerabia znany duński reżyser Bille August - dwukrotny laureat Złotej Palmy - który przedstawia miłość bez romansu, a wojnę jako sztukę niepoprawnych ćwiczeń na treningu. Śledzimy losy młodego mężczyzny bez własnego głosu o imieniu Anton, który wkrada się do armii kawaleryjskiej, do duńskiej drużyny służbowej, aby przywrócić honor własnej rodzinie, który niechcąco zacznie przyjaźnić się z córką barona. Jego nieskazitelny mundur nie wiele mówi o jego osobowości jako człowieka, który nie potrafi nikomu odmawiać towarzystwa, na wszystko się zgadza, albo zaprzecza własnym wyborom. Szybko awansuje na podporucznika, lecz jego poczucie obowiązku zostanie osłabione, gdy napotka na przyjęciu pewną młodą damę o blond włosach, co nie może poruszać się na własnych nogach. Ciągle odwołuje się do służby czy patriotyzmu, lecz jego słabość polega na tym, że nie wie, czego chce. Żyje po to, by spełniać oczekiwania innych, a jego ślepe posłuszeństwo wobec nieobecnej matki tylko przybiera kształt karykatury człowieka bez charakteru czy zasad. 

Gdzie zaproszenie dla gospodarza odcinka?!

Kiedy zostaje zaproszony do rezydencji bogatego barona, tam poznaje jedynego potomka starszego, schorowanego człowieka - panią Edith. Jednak, kiedy prosi ją do tańca - dochodzi do wniosku, że nie zauważył, że ma protezy na nogach, a ona nie potrafi poruszać się w rytmie bez ,,wspomagaczy''. Rutyna koszar zostaje zmieszana z dziwnym, niepoprawnym anty-romansem, gdzie nieuleczalnie chora dziewczyna zaczyna interesować się służbistą, której niepełnosprawność hamuje życie towarzyskie. Jej kalectwo nie oddaje temperamentu młodej blondynki, która nie chce być postrzegana jako kaleka, której trzeba wiecznie pomagać czy ostrożnie ważyć słowa przy rozmowie. W przeciwieństwie do mundurowego, wie czego chce, a jej zadziorność jest oszałamiająca. Spłoszony Anton początkowo ucieka z imprezy ze wstydu, ale zostaje zaproszony przez Edith na spotkanie, gdy wysyła jej kwiaty na znak przeprosin. To początek zabawnej historii, gdzie dramat jest wycieniowany na rzecz nieukształtowanego młodzieńca z bladą dziewczyną, która żąda, żeby traktowano ją, jak innych bywalców. Szyny w nogach uniemożliwiają spacery, ale rodząca się przyjaźń - z mieszanym skutkiem litości, poczucia winy oraz nieporozumienia - prowadzi w głąb romansu, którego nigdy nie nazwałbym romansem, ponieważ tylko ona odczuwa coś na kształt przyciągania. 

Impulsywny charakter dziewczyny nie koresponduje z zachwianą wiarą Antona, który jawi się jako wystraszony chłopiec, co boi się odmawiać propozycji spotkania, nie potrafi stać się żeglarzem własnego losu, więc dryfuje tak, jak mówią inni. Ma niskie poczucie własnej wartości, czuje wielokrotnie żal czy winę, spotyka się z Edith, bo nie potrafi być asertywnym mężczyzną, lecz kłamliwym ,,dobrym gościem'', który nie chce nikogo zawieść. To dosyć osobliwa historia - z wątpliwościami natury, czy robimy coś z poczucia obowiązku, czy z poczucia sympatii lub miłości. Wybuch wojny stanowi tło dla wydarzeń w eleganckich strojach, gdzie estetyka vintage przebija się w urokach małej wsi. Jego spokojny ton nadaje tej historii posmaku rubasznej komedii bez ciętego humoru oraz bez użycia karabinu. Melodramat, który nie przekona każdego, ale ma w sobie ziarno prawdy o ludziach, którzy boją się podejmować racjonalne decyzje.


Dania, Norwegia, Węgry, 2022, 116'

Reż. Bille August, Sce. Bille August, Greg Latter, Zdj. Sebastian Blenkov, Muz. Henrik Skram, prod. FilmFyn, Nordisk Film Production, Det Danske Filminstitut, wyst.: Esben Smed, Clara Rosager, David Dencik, Kurt Dreyer, Lukas Toya




Fortuna 

Mam mieszane odczucia. Czarno-biały film, z roztrzęsioną kamerą bez stelaża podejmuje wstrząsający problem etiopskiej osieroconej dziewczyny, która zostaje zmuszona, by przyspieszyć kurs dorastania. Otoczony śnieżnym puchem, rozmową przy stole, gdzie wiatr dmucha w kadr, a jego spokój zostaje zakłócony przez kryzys wiary w klasztorze. Minimalistyczne dzieło - z ograniczonymi dialogami, w ciasnych, zawężonych przestrzeniach. Tytułowa Fortuna zostaje przygarnięta przez duchownych do Alp Szwajcarskich - odizolowanego miejsca, gdzie pobożne modlitwy są wyśpiewane z uroczystą czcią w ciszy. Na korytarzach zamiata się pył, a nasza drobna dziewuszka zajmuje się zwierzętami w pierwszych kadrach, gdzie całuje niewinne kurczątko, czy pieści po grzbiecie osła - ma to coś wspólnego z poetyką Roberta Bresson, który otaczał mniejszych braci natchnionym namaszczeniem. 

Foto. Vega Film

Obserwujemy modlitwy w skupieniu, jak jeden z zakonników na dworze przecina drewno na pół, albo studiujących księgi w pokoju. Rutyna księży zostaje oddana zgodnie z ruchem wiary. Jako imigrantka nie potrafi porozumiewać się z zakonnikami, gdyż bariera kulturowa oraz językowa uniemożliwia dialog. Skrywa pewien sekret, ponieważ dzieli miłość ze starszym, muzułmańskim mężczyzną, a my dowiadujemy się, że jest w ciąży. Estetycznie na poziomie klasycznej, europejskiej elegancji - ruchy kamery są ograniczone, sale wypełnione pustą przestrzenią, a zbliżenia na twarz mają oddać spektrum emocji. Jakby doceniam tę minimalistyczną oprawę bez barw - jednak jako tragiczna historia nieletniej, która spodziewa się dziecka - nie wiele oddaje w zamian. Nie ma większych wątpliwości, sucha dokumentacja w Alpach raczej pokazuje przymusową izolację bez ucieczki z matni. 

Całe szczęście - kapłani są przedstawieni jako zwykli śmiertelnicy, którzy borykają się z własnymi dylematami wobec Boga, a ukrywanie nielegalnych imigrantów może prowadzić do problemów z prawem. W dużej mierze skupia się na tym problemie, na imigrantach, w kontrze do pobożnych chrześcijan, którzy nie chcą, aby ,,goście'' ulegli karze państwowej. Alpejskie góry skrywają mroczne sekrety, które nie chcą się ujawnić. Moją największą uwagą jest fakt, że film nie ma klasycznego zakończenia (jest urwane oraz niedopisane), a to nieco rujnuje doświadczenie dorastającej dziewczyny na obcych ziemiach. Lęki etiopskiej dziewczyny słyszymy w spowiedzi przed wiernym osłem, którego nazwała pieszczotliwie ,,Dzwoneczek'' - chyba najlepsze sceny w tym programie, kiedy zajmuje się zwierzętami, oraz przemawia w swoim języku odkrywając swój sekret z dala od ludzkich uszu. Ta wymowna samotność małej, brzemiennej dziewczyny, która musi przedwcześnie dorosnąć - jest sercem tej historii, a jednocześnie pułapką depresyjnego kina, a modlitwa do matki Maryi wydaje się jedynym rozwiązaniem, co robić dalej, gdy opuszczasz kraj i wiedziesz los wygnańca. 


Szwajcaria, Belgia, Etiopia, 2018, 106'

Reż. Germinal Roaux, Sce. Germinal Roaux, Zdj. Colin Leveque, Kos. Jessica Di Cioccio, Genevieve Maulini, prod. Vega Film, Need Productions, RTS, wyst.: Kidist Siyum, Bruno Ganz, Yoann Blanc, Alexandra Suciu



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz