środa, 8 lipca 2020

Dwa tygodnie z westernem: Zwariowany pociąg


Po szokującej dekadzie, która wyparła się kultury bohaterów z ekranu oraz beztroski Dzikiego Zachodu - nadszedł przykry, niepokojący, przewidziany zastój. Gigantyczna zapaść. W Stanach Zjednoczonych, w latach 80. XX wieku nie powstanie ważny western (ani jeden!), Europa zwolniła, a najwięksi mistrzowie, jak Sergio Leone czy Sergio Corbucci przestali kręcić się w sceneriach prerii i nie depczą po stepowych drogach. Wiadomym było, że gatunek zaniemógł. Niektórzy zaczęli obawiać się, że zniknie z ,,mapy'' filmowej. Ktoś powie, że Eastwood nakręcił ,,Niesamowitego jeźdźca'', owszem, ale niczego nie wniósł do gatunku i powielał rewizjonistyczne poglądy z lat 70. Europejczycy czuli się wypaleni, w Stanach Zjednoczonych woleli propagować cyborgi i karateków. Wszyscy odwrócili się od uwielbianego gatunku, który nie do końca wiedział, co ze sobą zrobić. Na ratunek przybiegła Azja, która przejęła gatunek i przemodelowała go w nowy, świeży projekt. Posłuchajcie.

Lata 80. to boom westernu na Wschodzie (eastern). Gatunek podzieli się na podkategorie. Zerwie z tradycjami, będzie mieszanką stylu, gdzie komedia przeplata się z kapelusznikami oraz kowbojkami na nogach, powiem wprost - rekwizyty Dzikiego Zachodu będą dodatkiem do opisywanych historii. Co prawda jest jeszcze oddzielny podgatunek, jak curry westerny z Indii, ale nie znam ich i niestety nie będę potrafił o nich opowiadać. Skupię się na tym, co wiem. Komedie o Dzikim Zachodzie powstawały od dawien dawna: niektórzy z Was może kojarzą ,,Lemoniadowego Joe'' z czeskiej nowej fali. Gdzie naśmiewano się z mężczyzn, którzy opijają się whisky, a gardzą napojem bezalkoholowym. Tytułowy Joe zabawił się z gatunkiem i postawił na szyderstwo z zadzierającymi nosa kowbojami, co myślą, że jak mają spluwy, to są kowalami własnego losu. Podobną taktykę zastosują w Japonii czy w Chinach, dlatego wybrałem ,,Zwariowany pociąg'', który dosłownie nabija się z gatunkowych schematów, z gatunkowych rabusiów i z Dzikiego Zachodu.

Główna oś fabuły skupia się na małym miasteczku, gdzie dojdzie do rozboju w biały dzień, a pożar będzie przykrywką, by napaść na bank i zwiać z forsą na pociąg, który zmierza do Shanghai. Jednocześnie do wskazanego miasteczka przybywa dawny mieszkaniec, który zamierza zasilić kasę w lokalnym budżecie. I w tym celu postanawia zatrzymać pociąg z bogatą klientelą i elitą towarzyską. Fabuła jest absurdalna i wprowadza zamęt do małej mieściny. Muszę się przyznać, że zgubiłem trop fabularny pod koniec obrazu, kiedy akcja przyspiesza, na ekranie wirują aktorzy w akrobatycznym ruchu, przybywa postaci. Doprawdy, łatwo się zgubić, kiedy nakładają się narracje, a nasi bohaterowie prowadzą cyrk i potęgują komedię pomyłek. Zapomnijcie o klasycznych westernach, o antywesternach. Koniec z powagą i melancholią, jakże znamienną dla lat 60. i 70. Dostajemy zabawkę w garść, którą mamy się bawić i autorzy nie kombinują, chcą, żebyśmy tytuł wzięli w nawias.

Sceneria bliska rozkładowi: a to bar, a to (nie)klasyczny napad na bank, ale szybko weryfikujemy poglądy i otrzymujemy pojedynki kung-fu, po planszy biegają samurajowie oraz ninja. Broń palna, a komu to potrzebne? Częściej zostajemy świadkami mordobicia, klepania po twarzy, śmigamy po dachach i jesteśmy uczestnikami szlachetnego parkour, nie obowiązują zasady, bo przecież znieśliśmy zasady w latach 70., prawda? Skoro granice nie istnieją warto odbić pałeczkę - Azjaci wykorzystali niemoc Europy oraz Stanów i pokazali, jak należy kreować westerny po erze, kiedy każdy umierał bez pożegnania, a w tle leciały smętne piosenki podkreślając beznadziejny nastrój zgniłego gatunku. Uciekliśmy od błędnej szamotaniny w kaskadę humoru, gdzie latające sztylety przecinają tkaniny, a toczenie walk na pięści uwolniło dziecięcą radość, spuszczono balon i cięte powietrze, które uwolniło skostniały western z zatwardzenia i marazmu uczuciowego. W końcu po tragediach i fatalizmie mamy okazję pośmiać się za wszystkie czasy.



Azjaci eksperymentowali z gatunkiem, na tyle, ile pozwalała szalona wyobraźnia, choć to nic zaskakującego w kontekście westernu. Na początku lat 70. otrzymaliśmy ,,Kreta'' od Alejandro Jodorowsky'ego, gdzie surrealistyczne tony przejęły dziką naturę Zachodu. Mel Brooks próbował nabijać się z westernu w ,,Płonących siodłach'', ale nie trafił z rocznikiem, bo w latach 70. nikt nie szukał komedii na preriach. Choć film zarobił na siebie, nie jestem przekonany, czy potrafił rozbroić humorem najbardziej krwawą epokę w historii kina. Lata 80. nie brzmią dumnie dla omawianego gatunku, ciężko wyszukać tytuły, które robiły wrażenie i sprawiły, żebym je zapamiętał i wypuszczał na światło dzienne. Następował nieodwracalny zmierzch gatunku, choć wiemy, że w latach 90. Stany wrócą do zakurzonych zabawek z pistoletami, mimo wszystko, nie wydaje Wam się, że to nie będzie to samo, co kiedyś? Że wrócą do starych tematów i zaczną powtarzać swoje ulubione motywy? 

Azjaci w latach 80. odważyli się wyśmiać cały gatunek od podszewki: dodając pieprzu w miejscu soli. Zastąpili długie kolty silnymi kopniaki, zamiast spinać się i reprezentować mężczyzn o spiętych twarzach: weszli w kadr wyluzowani aktorzy, gdzie babeczki chcą romansów, a nie strzelaniny i poległych w morzu krwi. Gdzie gwałty nie występują, a przemoc jest traktowana z kpiącym uśmieszkiem na ustach. Skoro przekroczyliśmy nieprzekraczalne, po co udawać, że mamy coś do dodania? Sprawmy niespodziankę widzom, i zamiast długich pojedynków w słońcu, skopmy czyjś tyłek, pobawmy się w berka i nie traktujmy westernu, jak zbawienie dla kinematografii. Ta ważna nauka (nauczka?) ominie jednak Stany Zjednoczone. Wielka szkoda.


0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz