poniedziałek, 12 listopada 2018

Garfield: Tłusty koci trójpak. Tom 1


Garfield, czyli niewiarygodnie paskudny kot, który nie znosi psów, dzieci ani namolnych sąsiadów. To nie jest debiut na polskim rynku. Wydawnictwo Egmont już ponad dekadę temu przedstawił paski komiksowe z udziałem rudzielca. I to od najstarszych historyjek obrazkowych - teraz tylko włodarze z Egmontu postanowili urozmaicić pakiet i wrzucić trzy albumy do jednego wora, co daje nam więcej frajdy, bo nie oszukujmy się - czasy, gdy cieszyliśmy się z małych albumów nieliczących stu stron - przeminęły. Komiksy są coraz bardziej dostępne i trudno winić konkurencję o to, że dostarcza coraz cięższe integrale. Tom pierwszy skupi się na pierwszych latach rozrabiania (tudzież rozbawiania). Od 19 czerwca 1978 r. do końca marca 1980 r. - Garfield wita w krainie przypadłości i złości.

Żeby was uświadomić, z jakim ,,bohaterem'' mamy do czynienia - wystarczy przedstawić pierwszą opowieść, gdzie puentą jest ,,nakarm mnie''. Tak, jeśli nie znaliście Garfielda, to jest to zwierzę leniwe, które najchętniej przespałoby całe dnie, ruszając się z wyra tylko po to, aby zajrzeć do miski i kontynuować drzemkę. To cyniczny kocur, który za nic ma cudzą własność, uważa się za delikatną osobę, choć to kłamstwo, gdy widzimy, jak traktuje Odi'ego (psa), co wprowadzi się do domu Jona Arbuckle (właściciela Garfielda) - kopiąc go i maltretując. Sadystyczna natura odzywa się niemal wszędzie - w salonie, w kuchni, na podwórzu, nawet na parapecie, gdzie stoi paprotka. Niszczy ludzkie mienie, a słucha się Jona, jak dostanie lasagnę (ulubiony przysmak sarkastycznego sadysty), bo obżarstwo ustanowił jako kult. Muszę się przyznać - nie przepadam za tą postacią. Antypatyczny czworonóg ma w teorii bawić, ale często łapałem się na tym, że byłem zniesmaczony zagrywkami kocura. Problem jest taki, że nie potrafię im współczuć. Jon również nie należy do osób rozgarniętych - to stary kawaler, który wypełnia swoje puste życie pustymi rozrywkami. A z racji tegoż, że są to krótkie, pojedyncze paski - żarty się powtarzają albo dopowiadają kwestie, których nie użyto w poprzednim odcinku. Nie zrozumcie mnie źle - można się ubawić, ale nigdy nie traktowałem Garfielda jako czystą rozrywkę.




Dla mnie to obraz patologicznego domu, w którym miłość przejawia się do telewizji czy jedzenia, nie zaś do drugiej, żyjącej istoty - dając upust emocjom, aby spuścić napięcie. Póki co, jest jeszcze grzecznie - Garfield napiera na listonosza, drapie fotel czy kradnie posiłek właścicielowi, w tym albumie nie ma tego, co jest przejawem psychopatii, gdy notorycznie rudzielec będzie tłukł gazetą pająki, dogryzał Jonowi, że żadna dziewczyna z nim nie wytrzyma, a Odi'ego będzie wykorzystywał do niecnych planów. Do tego jeszcze dojdziemy w kolejnych tomach. Natomiast widzimy pewną ewolucję, jak zmieniał się wizerunek tłustego kota - z początku wygląda jak typowy grubas z nadwagą, by przejść w ,,ciało'' na mniej rzucające się w oczy kilogramy. W zasadzie twórca od 1978 r. proponował Garfieldowi przejść na dietę - będzie to robił regularnie, ale bez skutku - z wiadomych przyczyn (jest taki pasek, gdzie mówi, że umrze przez śmierć głodową, czyli rzekomą dietę). Poniekąd jestem zaskoczony, że na tak wczesnym etapie pojawił się Pooky, czyli nieożywiony miś, który jest jedyną zabawką, której by Garfield nie skrzywdził. Niektórzy mogą pomyśleć, że doszukuję się tu jakiegoś elementu filozoficznego, ale naprawdę uważam, że Garfield to postać wyprana z uczuć, samolubna, o niskiej samoocenie i totalnie samotna w swej bezduszności. Co gorsza nie mogę utożsamić z się człowiekiem, Jonem, co nie potrafi zajmować się zwierzętami, kobiety rzucają go, nim zdąży zareklamować randkę, a jego fajtłapowatość osiągnęła szczyt absurdów.




Przepraszam, jeśli obrzydziłem wam serię, która jest i będzie humorystyczna. Która powstała po to, aby bawić. Niestety, to nie jest poziom ,,Fistaszków'' czy ,,Kajtka i Koko'', bo nie ma mądrych, wzruszających scen, jak u Charliego Browna, nie ma też swojskich, ojczyźnianych wątków, jak w twórczości Janusza Christy, nie jest nawet w połowie przewrotny, jak mój ulubiony ,,Calvin i Hobbes''. To kanoniczna opowieść o drapieżniku, która nigdy się nie zmienia - wiecznie głodny, niezaspokojony rudzielec, który prowadzi szare życie z szarym obywatelem, wypełniając pustkę bezmyślnymi czynnościami albo wcinając coś bez opamiętania. 

0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz