sobota, 27 lutego 2016

Layers of Fear - W zamkniętym domu, w zamkniętej głowie



Coraz rzadziej udzielam się na blogu, więc ruszam z odsieczą i tworzę własną opinię o polskiej grze, która odnosi umiarkowany sukces (otrzymuje więcej pochwał niż nagany). Kolejny wpis o ,,symulatorze chodzenia'', choć to termin upraszczający rozgrywkę wirtualną, ale używam go dlatego, że inni tak mówią (ach, niech żyje konformizm!). A tak na poważnie - z czym mamy do czynienia? Bo chyba nie będę chodził przez całą grę, nic nie robiąc? No to jak? Zacznijmy od historii, bo na niej skupiamy początkową uwagę. 

Lądujemy w domu, za oknem deszcz, gdyby nie lampy naftowe nie byłoby nic widać. XIX wieczna stylistyka każe nam przypuszczać, że zanurzymy się w lekturze listów i notatek. Słuchamy wspomnień bohatera, który daje do zrozumienia, że stracił żonę oraz utkwił w wirze alkoholizmu. Pobliskie rurki z papieru czy farba wylana na podłodze wykazuje, jaką profesją kaja się główny bohater programu. Coś maluje i my, jako gracze, staramy się dociec, cóż to za dzieło sztuki nie daje mu spokoju. Początkowo nic nie zapowiada tragedii, chociaż alkoholizm to wyniszczający nałóg, ale to jest nic w porównaniu z tym, co się wydarzy niebawem. 




Krakowskie studio Bloober Team zbyt szybko ujawnia karty, których nie powinniśmy znać przed zakończeniem. Artysta z problemami, to raczej temat, z jakim przyzwyczailiśmy się oswoić (popularność prozy Stephena Kinga to potwierdza?). Namalowanie obrazu szybko przeradza się w horror psychologiczny. Bez używania jawnych sygnałów, jak: wyskakiwanie trupów z szafy. Wiele taktyk zastraszania znamy natomiast z innych produkcji. Mamy m.in. tajemniczo otwierające się drzwi, migające światła, jakiś szept, głosy z drugiego pokoju czy dźwięk klamki, która robi hałas i nic poza tym. Spokojna atmosfera polegająca na tym, że krzątasz się po domu oraz czytujesz tu i ówdzie sporządzone fakty z życia malarza - prędko zamienia się w dzicz. Umysł artysty wariuje. Dom ,,ginie'' pod naporem demolowania, obrazy wiszące na ścianach stają się groteskowe (ulegają np. rozmazaniu). Stajesz się świadkiem postępującego obłędu, który rujnuje każdą część ,,świata'' artysty. 

Czujesz, że zamknięty dom staje się alegorią zamkniętej głowy, która ulega deprawacji z braku tlenu czy może właśnie przez szkodliwość alkoholu? Oczywiście nie mogę nic więcej zdradzić, gdyż nie widzę powodu, dla którego miałbym to robić, bo tutaj dochodzimy do ogromnej wady ,,Layers of Fear''. Przewidywalność oraz granie na schematach powieści związanych z szalonym umysłem. Wskazówki dyktowane przez twórców za wcześnie dają konkluzję niszcząc tajemnicę - upokarzając dom pełen niespodzianek. Nawet zagrywki ze straszeniem szybko stają się łatwe do zaakceptowania. Wiecie, jak to jest, ktoś kto używa jednego triku raz czy dwa - masz szansę dostać zawału czy poczuć się nieswojo, ale kiedy powtarzasz sztuczkę po raz piąty czy szósty zaczynasz drwić z powagi sytuacji i nie czujesz się zaskoczony. W ,,Layers of Fear'' możesz zginąć, ale tylko z powodu własnej nieuwagi niż realnego zagrożenia. Umierasz wyłącznie z własnej winy, co niestety psuje radość z obcowania z tytułem, gdyż wiesz, że nikt cię nie napadnie, choć mógłby, bo ma tę cholerną szansę! Z drugiej strony muszę przyznać, że jest to uzasadnione scenariuszem, ale o tym pomyślałem dopiero po napisach końcowych, kiedy zdałem sobie sprawę, że gdyby ktoś nas realnie zabił - nie miałoby to sensu ani powiązania z tematem, z jakim się stykamy. 




Graficznie stanowi wystarczająco wysoki poziom, jak na niszową produkcję (nie oszukuję się, że to gra, która będzie sławna). Wygląda okazale, znakomicie opiera się na kontrastach: światło-mrok. Korzysta z wszelkich dobrodziejstw nocy - schodzenie po schodach niepokoi, gwarantuję. Z wielką przyjemnością chodzisz po mieszkaniu wpatrując się w rzeczywiste malunki. Ujrzymy np. ,,Sabat czarownic'' od Francisco Goi czy autoportret Joshu'y Reynoldsa z 1748 r. Albo ,,Koszmar'' Henry'ego Fuseli, który powoduje u mnie ciarki na plecach, gdy go widzę. Buduje to klimat i zwiększa poczucie, że mamy do czynienia z kimś, kto zna się na rzeczy. I do tego muzyka Arkadiusza Reikowskiego decyduje o napięciu sytuacji, podkręca irracjonalny strach szerzący się w głowie. Jak na grę przygodową brakuje sensownych zagadek - spacerować po domku bez żadnego wyzwania sprawia ból. Jakby nie starczyło pomysłów (albo czasu?) na coś tak wtórnego, jak zagadka logiczna lub zabawy z narzędziami. Rozumiem jednak intencje, gdyż Bloober Team skupia się na fabule, delektuje gracza obrazami, wkręca w szalony, psychodeliczny świat artysty. Wolą, gdy upajasz się samym zwiedzaniem niż własnym intelektem. Przez co też ,,Layers of Fear'' szybko się kończy i nie ma do czego wracać.

To bardzo przyjemne, kilkugodzinne spotkanie z malarzem i jego problemami. Straszne do czasu, gdy nie wiesz, o co w tym wszystkim chodzi. Później miałem wyrzuty, że za łatwo mi poszło. Że nie sprawdziłem każdego kąta czy nie przyjrzałem się dokładniej malunkom na ścianach. No trudno - będę musiał z tym żyć.

0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz