sobota, 7 lutego 2015

Teoria wszystkiego - Teoria niczego


Miałem obawy w stosunku do filmu, od kiedy dowiedziałem się, że nie jest to historia o Stephenie Hawkingu, co o jego żonie i jej spostrzeżeniach na własny związek z genialnym naukowcem udzielającym się w czasopismach popularnonaukowych. Okazuje się, że temat na czasie, bo Hawking to teoretyk i wierzyciel multi uniwersalności człowieka we wszech świecie, jest mniej fascynujący niż jakaś kobieta, która zdecydowała się poświęcić małżeństwie skazanego na rozczarowanie i trwającego równie krótko, co rok świetlny. Byłem pewny, że to on zagra główną rolę i będzie stanowił centrum uwagi, ale nie - jest dodatkiem do kosmosu.



Stephena Hawkinga (Eddie Redmayne) poznajemy jako ucznia-studenta, który nie garnie się do lekcji - brakuje mu pomysłu na pracę dyplomową. Choroba milczy, jeszcze wygląda na zdrowego faceta z nierozgarniętą fryzurą. Na nosie spoczywają okulary, przynajmniej na tyle duże, na ile skrywa intelektu pod mózgownicą. Fizyczne regułki trzyma z dala od bankietów, od klepania suchych teorii woli przypodobać się uroczej Jane (Felicity Jones), która jako jedyna z towarzystwa zdaje się być zainteresowana gościem wyróżniającym się na tle przeciętności. Stephen nie jest amantem, ale posiada przystojną wiedzę, która się podoba nowo poznanej dziewczynie.

Romans pomiędzy Jane a Hawkingiem jest złożony z parady oklepanych motywów: on outsider, szaleniec naukowy, typowy dziwak z interesującą duszą. Ona: nieświadoma, z czym ma do czynienia, uczy się naukowych twierdzeń poprzez zabawę, by zakochać się w chłopaku z wielką przyszłością. Stephen doświadcza trudności z ruchem (charakterystyczne ujęcie nieutrzymania długopisu w palcach), pojawiają się znaki, że coś jest nie w porządku, ale nie idzie na badania. Staje się ciamajdowaty, aby poprzez przypadkowy incydent dowiedzieć się, że cierpi na stwardnienie zanikowe boczne. Hawking osamotnieje i zadecyduje o tym, czy wiązać się z ukochaną, czy jednak spasować, by nie robiła sobie nadziei.




Karuzela barw scenograficznych nasuwa landrynkowaty smak łakoci. Ich miłość jest jak cukierek. Obraz przyozdabiany atrakcjami, byśmy poczuli się jak w odległej galaktyce. Magiczna sceneria jak z filmów animowanych, jest dobrą wskazówką, jak odebrać Teorię wszystkiego. Jako romansidło - skierowane dla miłośniczek wzruszeń, z chusteczką przy oczętach. Tyle tylko, że mnie nie poruszył. Wiele razy płakałem na filmach, ale przy tym nie uroniłem łzy. Aktorzy ratują całość - Redmayne odwzorował zdeformowane ciało bez naruszenia błyskotliwego, akademickiego umysłu. Felicity Jones jest odważną kobietą, która przyczyniła się do odratowania kiełkującej miłości. 

O metafizyce, czarnych dziurach czy nieskończonych planetach w gwiazdozbiorze - zapomnijcie. Informacji o ciekawych, wzniosłych teoriach Hawkinga nie ma za wiele. Są zdawkowe, wyrywkowe i wtedy, by zaimponować czyjejś osobie (np. w rozmowie przy stole). Są pretekstem, aby rozważać o miłości obarczonej wyrzeczeniami. Fakty nie zawsze odpowiadają rzeczywistości. Twórca podkoloryzuje, kiedy nadarza się okazja, by dokręcić łzawość w scenach. Trochę to wykręca z równowagi, bo biografie powinny być prawdą objawioną, a nie prawdą z nutką fałszu, żeby się ,,przyjemniej'' oglądało. Z teorii wszystkiego wchodzimy w nicość, bo nie jest to ani imponujący fresk o bogatej ilości koncepcji wyprowadzonych przez Hawkinga, ani wyczerpująco uczuciowe doznanie. 




Film poprawny, doprawiony humorem (Hawking ma ogromny dystans do życia). Felicity Jones w pewnej chwili przejmuje widowisko i staje się tematem numer jeden. W konsekwencji dostajemy film o jej zmaganiach z uczuciami czy dysonansem, w którym utkwiła. Szkoda, że reżyser z takim potencjałem historycznym tworzy zwykłą bajeczkę o kobiecie targanej namiętnościami. Usuwając filozofię, by zapchać ją słodyczami. Przestrzegam, aby nikt go nie oglądał dla Hawkinga, bo będzie niezadowolony. 

Teoria wszystkiego online

0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz