piątek, 6 lutego 2015

Miesiąc z westernem: Pat Garrett i Billy Kid - Zapaść Zachodu


Sto lat, sto lat, niech żyje, żyje nam. Jeszcze raz, jeszcze raz, niech żyje nam, Sam Peckinpah? Przecież on nie żyje! Jakby to powiedziała ze złowieszczym śmiechem Mallory Knox z Urodzonych morderców ,,He's dead!''. Lepiej dla niego. Był głosem Ameryki, którą kochał nienawidzić. Wraz z Oliverem Stone stanowią opozycję, jakoby ich kraj był wspaniały. W jego czołowych produkcjach depta kowbojkami mity i wartości Ameryki. Nie ma ich - to bujdy i zbiorowe imaginarium. Nie jest to pesymista idealny, ale ze strachem spoglądał na Zachód wycieńczony dziczą. 



Pat Garrett i Billy Kid ma rozbuchane wejście. Montaż skojarzeniowy i stopklatki są włożone do jednego gara. Postacie traktują odstrzeliwanie łbów jak rozrywkę. Zabawy z bronią są kultywowane - co zauważył chociażby Michael Moore w swoim dokumencie, gdzie co trzeci mieszkaniec Stanów Zjednoczonych posiada broń palną. Chyba nie będzie niczym niezwykłym, gdy powiem, że fabuła kręci się wokół tytułowych kowboi. Niegdyś przyjaciele - obecnie wrogowie. Nie przez osobiste porachunki, lecz przez prawo.

Pat Garrett jest szeryfem - z cygarem w ustach przemierza rozpadający się porządek. Billy Kid - młodszy od Garretta, zostaje schwytany, by uciec na wolność pozostawiając po sobie zmieszanie u widza - uśmieszek dla siebie i miasta. Pogoń jest wskazana, ale co robi Pat? Nie śpieszy się z wykonaniem zadania. Żywy czy martwy - ma dla niego znaczenie. Albo mi się tylko wydaje? Jak to jest z tymi więzami. Przestają obowiązywać, jeśli ktoś poczyni niewłaściwie? Peckinpah to twórca, który nie gonił za sensacją na ekranie. Starannie doprowadza do wyginięcia idei i romantyzmu, by opuścić świat przedstawiony bez trumienki dla poległych - tu wykonuje jeden grób - symbolicznie dla Ameryki.




To lekka odmiana acid westernu (kreacja antybohaterów bez narkotycznej atmosfery) z antywesternem. Łajdackie kino z ochlaptusami, abnegatami, ciągnących do dziwek i tanich rozrywek. Pamiętacie, gdy wspominałem, że w Strzałach o Zmierzchu Sam Peckinpah nie układa pieśni, by pochwalać pojedynki w samo południe? W tym filmie nie ma już honorowych, godnych przeciwników - wszyscy oszukują i grają nie fair, niezgodnie z przyjętymi zasadami. W Pat Garrettcie i Billym Kidzie nikt nikogo nie namierzy z ostrzeżeniem. To wolna amerykanka bez uprzedzeń. Strzały padają przed, jak i po zmroku.




Pat to król przyszłej Ameryki. Stróż prawa z zatrutym sumieniem. Koronuje się na starzejącego mężczyznę, który nie zastanawia się nad jutrem - nie interesuje go, co stanie się z jego krajem, z jego wartościami i pięknem. Bóg, który strzegł ojczyznę od zbrodni i wykroczenia - opuścił ją i zaśmiał się w twarz z ironią włoskich oraz hiszpańskich reżyserów od westernów. Peckinpah zawsze poruszał kwestie religijne w swojej debacie nad umierającym czasem sprawiedliwych. A jak go żegna? Kamieniami! Rozpaczliwie, bo inaczej nie potrafi. Billy Kid nie był w stanie przeciwstawić się rozkładzie, bo sam stanowił wyrostek do usunięcia. 

Są osoby, co Dziką Bandę uważają za najlepszy film w jego dorobku. Czy tak jest lub nie - nie będę się spierał. Ważne, że jego dzieła wywołują oburzenie, dyskusje i niepokojącą chęć, żeby zgłębić twórczość, która szpera w samym ośrodku serca ameryki czy też Ameryki. 

0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz